W życiu nie przeszło mi nawet przez myśl, że będę bezsilna na cierpienie swoich bliskich.
Żyliśmy z dnia na dzień zamknięci niczym w bańce mydlanej … bezpieczni?
Pozornie .. jak szybko się okazało.
Moja siostra urodziła 3,5 roku temu cudowną córeczkę, szybko wyrosła na nietuzinkowe dziecko. Dziecko, gdy ma bezpieczny azyl nazywany domem, wystarczy mu jeszcze tylko trochę ciepła rodziców i ma wszystko, więcej nie oczekuje, o więcej nie prosi.
Tragedia rozegrała się 2 października świat na chwile się zatrzymał, pamietam ten dzień jak dziś. Poczuliśmy, że ziemia osuwa nam się spod nóg…
Poranny telefon do siostry od znajomej nie wzbudził podejrzeń , aż do chwili, gdy po odebraniu połączenia okazało się, że ogarnął ją paniczny płacz, wypowiedziała tylko słowa .. ,,spadł z dachu z 6 metrów’’ w głowie tysiące myśli pojawiło się..,, Ale kto? Mąż? Teściu? Szwagier? Żyje? Co się stało?’’…
Niestety otrzymała cios prosto w serce..To był Jej Mąż Jarek- spadł z wysokości dachu, gdy próbował jak zwykle na własną rękę dołożyć wszelkich starań by zbudować solidny dom na lata…
Na szczęście w tamtej chwili pojawiła się nadzieja, żyje! , jego stan był krytyczny, ale stabilny, śmigłowiec zabrał go do pobliskiego szpitala, gdzie przez kolejny miesiąc walczył o swoje życie. Mijały dni, tygodnie.. czas nieubłaganie się dłużył, każdy telefon od rodziny był odbierany pod ogromną obawą, nikt nie chciał słyszeć złych wiadomości tylko czy stan zdrowia poprawia się na lepsze. Były wiadomości złe, że już nigdy nie odzyska sprawności umysłowej, fizycznej , że już nie będzie tym samym człowiekiem co kiedyś .. ale nam było wszystko jedno, może to trochę egoistyczne, ale chcieliśmy by był wśród nas za wszelką cenę, każdy stan zdrowia zaakceptowalibyśmy. A zdarzały się także wiadomości dobre, stan poprawiał się, obrzęk mózgu zmniejszał się, neurochirurdzy z wieloletnim doświadczeniem po konsultacji twierdzili, że dojdzie do sprawności umysłowej, a nawet i fizycznej tylko czeka go bolesna i długa rehabilitacja trwająca latami. Żyliśmy nadzieją każdego dnia, cieszyliśmy się z choć drobniej poprawy, już wyobrażaliśmy sobie jak rozmawiamy i śmiejemy się znów wspólnie.
I tak 2 listopada- gdy odebrałam telefon od mamy, rozleciałam się na milion kawałków, ,,nie przeżył, serce nie wytrzymało ‚’’
Nie mogłam dojść do siebie, jak to się stało ,przecież wszystko szło w dobrym kierunku, już tyle czasu minęło, a on z każdym dniem był w coraz to lepszej formie. Tego dnia powinnam być oparciem dla jego żony, córki, a tymczasem już nie potrafiłam pozbierać się i pozbyć się tysiąca myśli… ,,Jak one dadzą sobie radę bez niego? Był przecież głową rodziny , robił od świtu do zmroku i kochał to co robi bo jego praca była jego pasją, dlaczego postanowił odejść ? Czy to był jego wybór- wystarczająco się na ziemi nacierpiał, chciał odpocząć ? Dlaczego Bóg postanowił nam go zabrać ? Jak mamy się pogodzić , że taki młody i pełen sił człowiek mający lekko ponad 30 lat, zostawia żonę , córkę, marzenie o własnym domu.. i tak po prostu odszedł do nieba, nie ma go już z nami, nie ma marzeń , planów na przyszłość, nie ma nic..?
My dorośli nie jesteśmy w stanie zrozumieć tej straty, a jak wytłumaczyć 3 letniemu dziecku, że tatusia już nigdy nie zobaczy.. nagła pustka, którą nie wypełnią miłe słowa. Czas ? Czas leczy rany? Przyzwyczaja nas tylko do okropnego bólu straty, którą odczuwamy co dzień, wstając rano zadajemy sobie pytanie czy to sen ? Czy to wydarzyło się na prawdę ? I znów uświadamiamy sobie, że znajdujemy się w szarej rzeczywistości pozbawionej sensu , pozbawionej jego…
We dwójkę wydawali każdy zarobiony grosz na budowę i skrupulatnie etapami budowali swój azyl. Teraz, gdy zabrakło Jarka -siostra została z niewielkimi środkami do życia, 500 plus ? Renta? Ledwo starczy na co dzienne przeżycie… a co dopiero dokończenie domu? Pomimo, że nie posiadam swojego własnego domu to z całego serca pragnę tylko by moja siostra i chrześniaczka miały swój dach nad głową. Nie można pozwolić by dzieło za które przypłacił własnym życiem poszło na stratę. Jako siostra, ale przede wszystkim matka chrzestna czuje się zobowiązana by zapewnić mojej chrześniaczce dom, który budował jej tatuś z sercem, własnymi rękoma z myślą o niej. Nikt życia mu nie zwróci choć każdy z rodziny oddałby wszystko co ma by tak się stało - jest to niewykonalne…Jednakże pojawia się promyk nadzieji ponieważ są jeszcze sprawy na które mamy wpływ .. Dlatego utworzyłam zbiórkę i tym razem modlę się o prawdziwy cud, żeby przynajmniej to marzenie spełniło się i dołożę wszelkich starań by tak się stało. Nawet nie marzę by wykończyła cały dom od razu bo zdaje sobie sprawę z jakimi ogromnymi kosztami jest to związane. I tak kwota, która muszę zabrać wydaje się nie do osiągnięcia. Proszę z całego serca o dodatkowe wsparcie by parter domu został wykończony tak aby mogły mieć swoje miejsce na ziemi, swój dach nad głową i z pewnością spełnić niespełnione marzenie tragicznie zmarłego męża. Każdy w życiu zasługuje na mały cud.❤️
Twoje słowa mają moc pomagania! Wpłać darowiznę i przekaż kilka słów wsparcia 🤲
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!
Wludarski
Razem można wiecej
Anonimowy Darczyńca
Trzymajcie się dzielnie ❤️❤️❤️