Cześć! Jestem Gumiś. Kocham chodzić na długie spacerki, ciasteczka i kocham moją mamę. Poznałem ją jak miałem około 5 lat. Nie wie co działo się ze mną przez ten czas i jaka jest moja historia, a ja choćbym bardzo chciał nie mogę jej o tym opowiedzieć. Jedyne co wie, to że zostałem znaleziony postrzelony w lesie z licznymi odleżynami-miałem śrut w kręgosłupie, w okolicy wątroby i w łapie. Bardzo cierpiałem, ale Pani Doktor niczym Dobra Wróżka dokonała cudu i wyjęła mi to coś z kręgosłupa. Długo nie mogłem chodzić, mama starała mi się pomagać o ile mogła, co nie było łatwe, bo jestem okrągłym biszkopcikiem, który kocha ciasteczka. Miałem martwicę na łapce, która nie chciała się goić i pozostawiła mi blizny. Mama zabierała mnie na rehabilitację 3 razy w tygodniu, gdzie sobie leżałem w polu magnetycznym, albo udawałem psiego maratończyka na wodnej bieżni. Byłem bardzo dzielny! Tak mówiła mi mama! I tak po pół roku udało mi się stanąć na własne łapki, mimo iż nigdy nie wróciłem już do pełnej sprawności- nie mogę skakać, chodzić po schodach, nie mogę się podrapać za uszkami, co jest najfajniejsze na świecie przecież. Ciężko mi się podnieść na śliskich powierzchniach, muszę brać duży rozbieg niczym odrzutowiec. Tylna łapka ma porażenie nerwu i się śmieszne trzęsie jak galaretka. Mimo to ja i mama super dawaliśmy sobie radę, jeździliśmy na wakacje, chodziliśmy na długie spacerki, poznałem wielu kolegów na osiedlu i ogólnie było psiowo i fajowo. I nie przeszkodziła nam moja niedoczynność tarczycy, której się w międzyczasie nabawiłem. Ale nadszedł lipiec 2024 roku, kiedy mama zauważyła, że na poduszeczce mojej przedniej łapki pojawiło się coś dziwnego, co wyglądało jak guz. Pojechałem do miłych Pań, które ukłuły mnie w łapkę, aby sprawdzić co to znowu się przykleiło do mnie, bo już kiedyś miałem coś takiego na tylnej nóżce, ale wtedy okazało się niegroźna zmianą, którą mi usunięto i dalej mogłem sobie wesoło biegać i wąchać trawkę. Tym razem jednak miałem niestety trochę mniej szczęścia. Miła Pani powiedziała, że jest jej przykro, ale muszą obciąć mi przednią łapkę- bo to taki nowotwór, co się śmiesznie nazywa mięsak, ale śmieszny to on nie jest, tylko bardzo groźny dla mojego życia, bo tworzy takie duże kolonie chorych komórek, co wymaga wycięcia z dużym marginesem. Można też go nie ruszać, ale zostanie mi niewiele z tego psiego żywotka, może parę miesięcy. Żadna z tych opcji nie była dla mnie dobra, no bo bez łapki to już w ogóle nie będę chodził, mama musiałaby mnie nosić, a ważę nie mało, bo ok. 17 kg i tak jak mówiłem- przysmaczki i ciasteczka to moje żyćko! Przez to, ze nie mógłbym sobie spacerować to miałbym odleżyny i tylko bym tak leżał i leżał bez sensu. Na szczęście miła Pani wysłała mnie do innej miłej Pani, która chybaniem jest Dobrą Wróżką i powiedziała, że mi pomoże, wyczaruje, że guz zniknie! Ale będzie to wymagało duuuużo pracy, długiego leczenia onkologicznego i w ogóle będę chyba odmłodzony, bo Pani Wróżka oprócz tego, że usunie guza z dużym marginesem, bo tak trzeba przy tym złośliwym nowotworze, to jeszcze przeszczepi mi mi kawałek skóry z górnej części łapki, aby pokryć nią miejsce po guzie i będę mógł jeszcze sobie chodzić i cieszyć się z tych wszystkich rzeczy, które są wokół- z tego, że mogę powąchać trawkę, że pobawię się z chłopakami, poprzytulam z mamą i powycieram pleckami po śniegu. Dużo przeszedłem w swoim żyćku, ale chcę móc jeszcze poczuć piaseczek pod łapkami i słoneczko na moim brązowym nosku, więc bardzo proszę, pomóż mi przez to przejść, bo niestety nie mamy psiego NFZ, a tego rodzaju leczenie jest innowacyjne, ale i bardzo drogie. Najbliższa operacja to koszt rzędu 3000zł. Po zabiegu prawdopodobnie czeka mnie 3-6 miesięczna przygoda z chemioterapią, gdzie będą razić ranę prądem, aby komórki rakowe przyjęły chemioterapię. Czekać mnie będzie wiele wizyt, zabiegów i zmian opatrunków.
Dziękuję za każdą złotóweczkę🫶🏻
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!