Sandra i Jarek chcieli ratować zaniedbany dom po rodzicach. Od niedawna mieszkali w Zielonej Górze, posiadali niewielki budżet i nie mieli żadnej pomocy rodziny. Podczas prac doszło do nieszczęśliwego wypadku, Jarek runął w dół razem z wysokim rusztowaniem, cudem unikając śmierci. Ucierpiał kręgosłup, ale najbardziej stopa, którą lekarze cały czas próbują ratować kolejnymi operacjami.
Wszystko to działo się rok temu. Pamiętacie te ulewy i burze, które zalewały ulice, piwnice, sklepy, zielonogórski dworzec, ale też dom z odkrytym przy remoncie dachem...
Wypadek przerwał wszelkie prace i kiedy Jarek walczył o nogę w szpitalu, Sandra w dzień próbowała gołymi rękami uszczelniać dach i ścierała mnożące się wszędzie kałuże wody, a nocami, kiedy padało i lało się do mieszkania, po prostu przesuwała łóżeczka dwóch małych dziewczynek, szukając suchego miejsca. Bo z sufitu kapało non stop, a zapach pleśni stawał się nie do wytrzymania. Woda to niesamowity żywioł, znajdzie sobie drogę penetracji i w ścianie, i w suficie, i w podłodze, przyczai sie na moment, żeby wydobyć się gdzieś znienacka nawet długi czas po ulewie...
Jarek był jedynym żywicielem, a pieniądze zdobywał pracując za granicą, więc ich zapas finansów z dnia na dzień przestał istnieć.
Z Warszawy przyjeżdżał pomóc ich przyjaciel Marcin, i choć bardzo się starał, niewiele był w stanie sam zrobić.
W życiu nie ma przypadków, bo znam Marcina, a dziejąca się parę przecznic dalej tragiczna historia bardzo mnie poruszyła. Więc dla Sandry, rocznej Wiery i czteroletniej Ani pociągnęłam za sobą sznur ludzi dobrej woli.
Najbliżsi przyjaciele – Karol, Magda, Lucy, Marcin - zrzucili się na podstawowe materiały, firma Marka Królaka przetransportowała kłopotliwą blachę, jednak największym bohaterem tej akcji został Zygfryd Drozdek, absolutny specjalista od dachów, który praktycznie od ręki przerzucił swoich ludzi na dach Sandry i Jarka, tym samym kredytując ekspresowo wykonane i odpowiednio zabezpieczone prace na wysokości. Wystarczył tydzień by deszcze przestały być horrorem dla czwórki totalnie bezradnych w tym momencie ludzi.
Potem było jeszcze żmudne osuszanie wnętrza domu oraz likwidowanie paskudnego, trującego grzyba ze ścian (Maciek, Hubert i Piotrek sprawnie poradzili sobie z wyautowaniem zagrzybiałych, trujących płyt regipsowych). A jeszcze później Sandra już w swoim własnym, kobiecym tempie mogła wszystko wyszpachlować, pomalować (farby podarował Jakub z JBM Kolor) i powoli zacząć remontować zalany dom.
Dziś dziewczynki śpią spokojnie, Jarek jest w trakcie rehabilitacji nogi, a Sandra znów uśmiecha się do świata.
Ja natomiast proszę Was o wsparcie zbiórki pieniędzy, aby można było zwrócić dług zaciągnięty u Zygfryda. On sam sporą sumę na potrzebne materiały dał od siebie, jednak w ogóle na tym remoncie nie zarabiając, wypłacił wynagrodzenie swoim ludziom, którzy pracowali w pocie czoła.
Dlatego teraz najważniejsza informacja: potrzebujemy 5.280 złotych.
To spora suma, ale nieduża patrząc jak bardzo pomogliśmy fajnej rodzinie podnieść się z tej wyjątkowej beznadziejności.
Niektórzy z Was już wcześniej poznali tę historię i przekazali sporo wsparcia, dlatego wierzę, że teraz i bliżsi i dalsi znajomi oraz przyjaciele chętnie wpłacą nawet niewielkie kwoty.
Już teraz bardzo, bardzo Wam dziękuję, Dorota.
Twoje słowa mają moc pomagania! Wpłać darowiznę i przekaż kilka słów wsparcia 🤲
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!
Mareciki
Niech dobro wraca!