Witam,
Proszę, błagam o wczytanie się w moją historię... Będzie długo, ale proszę się nie zniechęcać.
Postanowiłam stworzyć zbiórkę w akcie głębokiej desperacji. Nie
wiem czemu w sumie to robię, i tak czuję, że to nie ma sensu, ale
postanowiłam, że spróbuję, że jeśli się nie uda, to już nic mi nie
zostało. Nie mam nic do stracenia, a pomysł przyszedł podczas modlitwy
i aktu zawierzenia wszystkiego temu na górze i pomyślałam, że to znak....
Moje życie to ostatnio tylko wegetacja, każdego dnia budzę się z świadomością, że już nie dam rady. Mam męża dla którego jestem nikim. Prócz słownej i fizycznej przemocy, całkowicie zdecydował, że żyjemy na własny rachunek. Ja nie wiem ile on zarabia, on żyje swoim życiem i ja swoich. Z tym, że za wszystko odpowiedzialna muszę być ja. Opłacam wszystkie rachunki, wizyty lekarskie i zakupy do domu. Jest tego bardzo dużo. Ja jego pieniędzy nie widzę, nawet nie wiem ile zarabia. Dostawało mi się nieźle, kiedy brakowało pieniędzy. Miałam mieć i już, zaczęłam nawet zbierać paragony, by udowodnić, że nie daje rady, ale to go nie wzruszało. Musiałam ogarnąć finansowo dom ( stricte - moich Rodziców), dzieci. Mąż nie miał skrupułów, nie oszczędzał wyzwisk i razów nawet przy dzieciach. Tłumaczyłam go przed nimi, mówiłam, że tata jest nerwowy, bo ciężko pracuje. Były małe, rozumiały chyba. Bardzo naiwnie zrobiłam, ale musialam w akcie desperacji wziąść chwilówkę i tutaj proszę, błagam proszę zrozumieć... Robiłam to dla własnego dobra i bezpieczeństwa, dla spokojnego dzieciństwa moich dzieci... Spłacałam regularnie, żyłam... Jakoś... W międzyczasie zdarzył się rok w pracy z bardzo małą ilością godzin, tym samym niskim pensum. Domyślają się Panstwodo czego się posunęłam... Wzięłam pożyczki na spłatę pożyczek... Nie miałam się do kogo zwrócić, na prawdę.. To nie tak, że to było najprostsze, to było jedyne wyjście na spokój dla moich dzieci w tamtym momencie.
Wiem... To totalnie nieodpowiedzialne i głupie, ale nie mogłam
inaczej!! Nie mogłam nic powiedzieć mężowi. Skorzystałam później z pomocy doradcy finansowego i tutaj się dałam oszukać.
Moje długi wzrosły na ten moment z odsetkami ponad 100 tys zł.
Miesięcznie muszę zostawiać ok 1800 zł. Co więcej, dwoje dzieci potrzebuje specjalistycznej opieki z racji niepełnosprawnosci. I tutaj znowu
wszystko wg męża musi spaść na mnie.
Teraz już wiem, że spirala długów jest tylko moja zasługą, ale powód, że dałam się w to wplątać był tylko i wyłącznie podyktowany miłością i troską o swoje dzieci.
Pomyślą Państwo pewnie - czemu go nie zostawię. Nie zrobię tego, paradoksalnie też dla dzieci, po drugie moja wiara mi na to nie pozwala. Liczę, że Bóg wie co robi. Zawsze stawiam sobie za przykład św Ritę, której mąż też byl wybuchowy i agresywny.
Chciałabym spłacić wszystko, stanąć na nogi . Chciałabym móc Mu się też trochę przeciwstawić, kiedy po
raz kolejny słyszę, że jestem nikim, że nie mam mózgu, że
jestem wiedźmą, szmatą... Ja naprawdę jestem dobra.
Wiem, że pieniądze szczęścia nie dają. Ale ja budzę się rano i płaczę,
ja wegetuję, nie żyję. Boję się każdego dnia o siebie, o swoje dzieci.
Raz już próbowałem skończyć z tym życiem, miałam w ustach garść
tabletek, ale brakło mi odwagi, zaniechałam próby tylko dla dzieci.
Skończyło się na poparzonym podniebieniu. Nie potrafię cieszyć się z
niczego, jestem w totalnej rozsypce. Płaczę całymi dniami, boję się o
każdy dzień. Kocham swoje dzieci, chce żeby były dumne ze swojej mamy,
tymczasem ja przegrałam swoje życie. Wiem, że miliony ludzi ma większe
problemy, głównie zdrowotne, zbierają kolosalne sumy na operacje
ratujące życie. Wiem, że ich potrzeby są ważniejsze. Ale jeśli nie uda mi się samej wyjść z długów, moje życie nie będzie miało sensu. Ja jestem w głębokiej depresji, ja płaczę całymi dniami, kiedy nie ma męża. A nie na go cały dzień, wraca wieczorami by znów mnie poniżać.
Wiem, jak kuriozalnie brzmi moja prośba. Ale tylko tu została mi nadzieja jakaś, jeśli się nie uda, to już mi nic nie
pozostało. Rodzina mi nie pomoże, to wiem....
Może się uda, zawierzyłam wszystko Jemu. Temu na górze.
Wiem, że różnie się ludziom układa życie, każdemu mogło ułożyć się tak
jak mnie. Padło na mnie, chcę jednak stanąć na nogi i tego życia nie
przegrać.
Coraz cieplejsze dni nadchodzą, czasem zdarzy się mi, że jeśli w miarę
dobrze funkcjonuję psychicznie to wychodzę z najmłodszą córką na
spacer.... Wiozę wózek, słonko świeci, ptaki śpiewają, jest coraz
fajniej... A ja jadę i płaczę.... Nie wiem, czy kiedykolwiek moje życie
nabierze sensu... ! Moim marzeniem jest tylko spłacić zobowiązania, i
normalnie żyć, bez przepychu....
Najbardziej żal dzieci, staram się nie płakać w ich obecności, nawet
próbuję się uśmiechać... Ale one widzą, że z mamą coś nie tak. Nie
potrafię zmusić się, aby powygłupiać się zwyczajnie z nimi, nie daje
rady już. Wyjście na spacer z nimi to dla mnie wspinaczka jakby na
najwyższy szczyt, nie cieszy nic, idę i znów chce mi się płakać....
Jat trochę nie dowierzam w to co robię... Ale naprawdę.... To jedyna moja ostatnia szansa.
W tym miesiącu wszystko się posypie, bo nie starczy już mi nawet na
raty. Telefon dzwoni od rana do wieczora, dostaję upomnienia z windykacji, za niedługo pewnie odezwie się komornik. Nie mam sił, chciałabym przestać istnieć, nie potrafię już więcej...Do tej pory jakoś sobie radziłam z opłatami, od tego miesiąca
spadnę z hukiem na samo dno.... I wszystko się skończy. Niestety mam
takich ludzi wokół siebie, którzy mnie wesprza, ja tylko słyszę... -
"ogarnij się, Ty masz depresję!! ( z wyrzutem - nikt nigdy nie zapytał,
dlaczego, co się dzieje...), co Ty robisz, dlaczego ciągle taka
zdołowana chodzisz, dzieci to widzą, zrób coś ze sobą, jeszcze Ci
źle....
Jakby się udało... cieszyłabym się ze słonecznego dnia o poranku, z
uśmiechu moich dzieci, z faktu, że dobry obiad mi wyszedł, że wspólnie
obejrzanego filmu z dziećmi, ze wspólnego spaceru z nimi, z ich
szkolnych sukcesów.... A nie myślałabym, jak ciężko im będzie, kiedy
już się poddam... Ale jeśli nie dam radę w tym miesiącu ogarnąć rat, a
na to się zapowiada, to dla mnie już nic nie ma sensu... Boję się ich
zostawiać, jestem dla nich całym światem, ale jestem już w takim złym
stanie psychicznym i tak głębokiej depresji, że nie widzę nadziei...
Dopóki mam szansę to walczę... Może
nieudolnie, ale walczę...
Wszystkich ludzi dobrego serca chciałabym prosić o pomoc. Może faktycznie ktoś będzie chciał zrobić coś dobrego i mnie wspomoże w tej nierównej walce.
Zbiórka jest anonimowa z wiadomych względów.
Ale mogę wszystko udokumentować.
Z góry dziękuję za każdą pomoc.
Pozdrawiam
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!