Był jednym z kilkunastu kotów na terenie hotelu w Turcji. Trochę bardziej nieśmiałym, nieco osamotnionym, zdecydowanie chorym i niezwykle słodkim.
Coś mnie w nim ujęło, bo mniej więcej w 10 sekundzie naszej znajomości zapytałam, czy chce wrócić ze mną do domu i poznać moje koty. Potem każdą wolną chwile spędzałam z nim na kolanach, coraz bardziej zakochana.
Po powrocie do Polski nie mogłam przestać płakać. Przecież on mnie wybrał, chciał, żebym go uratowała, a ja go tam zostawiłam. Gdzieś koło 5 nad ranem już wiedziałam - sprowadzę Złotko do domu, do Łodzi.
Potem rzeczy wydarzyły się błyskawicznie. Przegląd tureckich kocich grup na Facebooku, szalona holenderka prowadząca fundację w Alanyi specjalizującą się w opiece nad niepełnosprawnymi kotami, łapanie rudego w oddalonym o 70 km Side, leczenie toksoplazmozy, szczepienia, testy, paszporty, dokumenty, tysiące złotych. Kolejna podróż z Polski do Turcji i z powrotem - tym razem już ze Złotkiem. Co za szczęśliwe zakończenie!
Mała kulka złocistej energii podbiła natychmiast serca domowników, tych czworonożnych też. I kiedy już miało być wspaniale - nagłe problemy z chodzeniem. Z godziny na godzinę kot dosłownie znikał; zaczął się zataczać, plątały mu się nogi. Szybka wizyta u weterynarza, badanie krwi, USG, RTG. Niedobry stosunek albumin do globulin - tylko 0,4, powiększone węzły krezkowe i problemy neurologiczne, brak poprawy po sterydach nasuwały najgorsze przypuszczone - okropna, śmiertelna choroba kotów, zapalenie otrzewnej. I to w najgorszej, bo neurologicznej postaci. Kot słabł z godziny na godzinę; przestał jeść, przestał się podnosić. Konsultacja neurologiczna i lekarz, który powiedział wprost - nie szukajmy dalej stuprocentowej diagnozy, trzeba mu ratować życie.
Wspaniali lekarze i technicy, a także pasjonaci w grupie na Facebooku pomogli zorganizować lek. Złotko już nie unosił głowy, miał szalone tętno i płytki, szybki oddech. Umierał, a my pędziliśmy na złamanie karku do lecznicy, na zastrzyk, który mógł mu uratować życie. Lekarze tylko kręcili głowami, nikt niczego nie obiecywał.
Złotko przetrwał noc w szpitalu na kroplówce, a wieczorem podniósł głowę. Kolejny zastrzyk, kolejna doba, a on zjadł podstawione pod nos smaczki. Kolejna doba, i uniósł się na łapkach przednich. Małe zmiany, ale oddzielające życie od śmierci. Wróciła nadzieja, a z nią również proza życia.
Leczenie tej choroby jest bardzo długie i kosztowne. Potrzebne są 84 zastrzyki. Złotko musi mieć podawaną największą dawkę leku, 15mg/kg ciała. Aktualnie to 120 zł dziennie, co daje 10 080 zł za całą kurację - co najmniej, bo przy przybieraniu na wadze Złotko będzie potrzebował więcej lekarstwa. Do tego rachunki za diagnostykę, leczenie, szpital. Koszty weterynarzy to już prawie 3 000 zł, a czekają nas jeszcze regularne badania krwi, USG, wizyty kontrolne - i to przy założeniu, że wszystko będzie szło zgodnie z planem.
Sprowadzenie Złotka z Turcji kosztowało mnie kilkanaście tysięcy złotych. Wierzę, że wtedy po raz pierwszy uratowałam mu życie. Nie żałuję ani złotówki. Teraz wydam kolejne kilkanaście, aby uratować je po raz drugi. Jeśli możesz się dołożyć do tej trudnej i długiej walki - ja i Złotko będziemy Ci na zawsze wdzięczni. A jeśli nie możesz - udostępnij i trzymaj kciuki.
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!