Sylwia Prus
Walczę...
Choroba jest to problem tak osobisty i wstydliwy, że człowiek często zamyka się na świat i ludzi, żeby nie być poddawany osądom, ocenom i krytyce. Bardzo ciężko jest przyznawać się do najbardziej prywatnych rzeczy, problemów i zmartwień.
Jednak czas bardzo szybko mija, a kolejne marzenia pryskają jak bańki mydlane...
W młodym wieku dopadła mnie poważna choroba.
Mam przyznaną niezdolność do pracy oraz najniższą krajową rentę socjalną.
Brakuje mi na życie i podstawowe potrzeby.
Wszystkie pieniądze przeznaczam na czynsz i rachunki. Sąd przydzielił mi kuratora ze względu na kiepskie warunki mieszkaniowe.
Zbieram na zaspokojenie podstawowych potrzeb, jedzenie, odzież i potrzebne rzeczy do wyposażenia mieszkania.
Piszę dość krótko, ale jeśli ktoś chciałby się skontaktować lub jeśli macie jakieś pytania, oczywiście odpowiem.
Wciąż nasilające się objawy powodują, że bardzo często rezygnuję i załamuję się.
A tutaj trzeba walczyć o każdy dzień, o byt i możliwość dalszego leczenia.
Zbieram, żeby mieć na życie, funkcjonowanie i leczenie.
Niestety jestem osobą, której choroba odebrała już praktycznie wszystko... Straciłam wszystko to, co w życiu kochałam, począwszy od życia rodzinnego, kontaktów i spotkań z ludźmi, poprzez plany, marzenia, cele, pasje... Nie wiem już co to znaczy radość, szczęscie, odpoczynek i spokój w sercu. Wszystko na codzień jest tylko pozorne, to gra złudzeń którą tworzę by jakoś przetrwać, maska zakładana codziennie rano na twarz, by zachować pozory normalności.
Mam na imię Sylwia i mam 25 lat.
Moje zdrowie zaczęło się pogarszać od 16-tego roku życia. Przez kilka lat leczyłam depresję, gdyż taka była diagnoza lekarzy. Zażywałam kolejne leki przeciwdepresyjne, które jednak nie przynosiły oczekiwanych rezultatów... Mój stan zdrowia z niewyjaśnionych przyczyn wciąż się pogarszał.
Dawniej byłam niesamowicie żywą, energiczną i wysportowaną osobą. Dużo biegałam i jeździłam na rowerze na dalekie trasy. To wszystko jednak się skończyło... W tej chwili jestem cieniem siebie... Nie pozostało już prawie nic z dawnej Sylwii. Zdarzają się dni kiedy objawy nasilają się tak bardzo, że prawie nie mogę chodzić. Wtedy łatwo się załamuję.
Jednak wiem, że straciłam już i tak zbyt wiele czasu na szukaniu przyczyny coraz gorszego samopoczucia. To jest straszne, bo gdyby mój stan nie był aż tak zaawansowany, szanse na powrót do zdrowia byłyby dużo większe. W tej chwili już niestety objawy są tak ciężkie, że uniemożliwiają mi normalne funkcjonowanie i wykonywanie najprostszych czynności.
Choroba zmusiła mnie do przerwania studiów i rezygnacji z pracy. Odebrała mi wszystko co kochałam. Codzienne łzy, bezsilność, lęki oraz drętwienie kończyn - uniemożliwiają swobodne poruszanie się i powodują ból...
Nie jestem w stanie pracować, żeby samodzielnie się utrzymać oraz pokryć koszty związane z leczeniem. Każdy chory wie, że są to bardzo duże miesięczne wydatki, związane z zakupem leków, badań oraz wizyt kontrolnych. Dodatkowo dochodzą koszty związane z utrzymaniem mieszkania, opłaceniem czynszu i rachunków.
Chciałabym prosić każdego o wrażliwym sercu i wsparcie mojego leczenia...
Tak bardzo potrzebuję Waszej pomocy...
Bo liczy się każdy gest SERCA...
Walczę...
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!