Dzień dobry,
mam 25 lat, do września byłam szczęśliwą osobą, optymistką, pozytywnie nastawioną do życia.
Pod koniec sierpnia z powodu koronawirusa straciłam pracę, wypowiedzenie otrzymałam z dnia na dzień, mój pracodawca po prostu przestał być wypłacalny, dostałam wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym - likwidacja stanowiska pracy.
Od roku żyłam w związku na odległość, z mężczyzną mojego życia - jak wtedy mi się wydawało. Z powodu nagłych, niespodziewanych zmian, postanowiłam przeprowadzić się bliżej niego, do tego samego miasta, na drugi koniec kraju.
Musiałam działać szybko, żeby mieć czas na miejscu na znalezienie pracy, więc praktycznie w połowie września byłam już przeprowadzona.
Po przeprowadzce bardzo szybko zorientowałam się, że coś jest nie tak, mój facet zachowywał się dziwnie. Okazało się, że tutaj na miejscu prowadził drugie życie. Wyszło na jaw również, że ma żonę i dziecko.
Odkąd tutaj zamieszkałam, zaczęłam szukać pracy, najpierw w zawodzie, wydawało mi się, że ta branża obroniła się przed pandemią. Wydawało mi się.
Wysyłałam więc CV na inne stanowiska pracy, z czasem nawet do galerii handlowych na stanowiska sprzedawcy. Dla mnie ta praca byłaby ogromnym przeskokiem, ale za coś trzeba przecież żyć w tych ciężkich czasach. Znane sieciówki meblowe, ubraniowe, sklepy z różnorodnym asortymentem, wszyscy zgodnie odrzucali moje CV. Jak kobieta pracująca od 6 lat za biurkiem może się nadać do pracy fizycznej? Nikt nie dał mi nawet szansy sprawdzenia, ani jednego dnia próbnego.
I tak dzień w dzień siedziałam, szukałam, znałam na pamięć każde jedno ogłoszenie, każdą stronę z ofertami pracy czy grupę w mediach społecznościowych. Bez skutku. Szukałam, a oszczędności dobiegały końca.
W październiku zachorowałam, nagłe i nieprawdopodobne osłabienie, przedziwne samopoczucie, gorączka, ścisk w drogach oddechowych, okropny kaszel. W trzecim dniu straciłam smak i węch, wtedy już wiedziałam co mnie dopadło. Saturacje poniżej normy, paniczny strach, bowiem nienawidzę szpitali, a już w obecnej sytuacji tym bardziej. Siedziałam w domu, modliłam się o przeżycie każdego dnia. Każdej nocy budził mnie bezdech, ciężkie problemy ze złapaniem oddechu, gorączka, z czasem doszedł katar i zapalenie zatok. Czułam się potwornie. Antybiotyk jeden, drugi, witaminy, leki na zbicie gorączki, która finalnie ustąpiła dopiero po dwóch tygodniach. Do tego leki wziewne na rozszerzenie dróg oddechowych.
Cała moja choroba trwała trzy tygodnie, dzisiaj borykam się z powikłaniami. Zapalenie płuc, nieustający kaszel, duszenie się, zmęczenie. Po przejściu 10 metrów czuję się jakbym przebiegła maraton.
Na leki wydałam horrendalne pieniądze.
Ostatnie pieniądze jakie miałam wydałam na leki, czynsz za mieszkanie i w ostatniej kolejności na trochę jedzenia.
Dzisiaj piję wodę z kranu i zadłużam się coraz bardziej, żeby mieć co jeść. Ustaliłam sobie, że jem raz dziennie, żołądek już się przyzwyczaił.
W międzyczasie mojej choroby pozamykali galerie handlowe, pozwalniali ludzi.. Rynek pracy wygląda tragicznie na chwile obecną, ogłoszeń prawie że w ogóle nie ma, nie ma zapotrzebowań na pracowników, firmy upadają.
Przez to wszystko straciłam chęci do życia, straciłam wolę walki, jestem załamana tą sytuacją, w której się znalazłam.
Zawsze byłam osobą samodzielną, niezależną, oszczędną, zawsze starałam się mieć trochę pieniędzy na czarną godzinę. Teraz w końcu one się przydały, ale i ich zabrakło.
Nie uwierzyłabym, gdyby ktoś mi rok temu powiedział, że znajdę się w takiej sytuacji, kiedy nie będę miała za co żyć, kiedy będzie mi groziło wyrzucenie na bruk, bo nie będę miała z czego zapłacić kolejnego czynszu, kiedy będę musiała żebrać i błagać o pomoc nieznajomych.
Dzisiaj właśnie błagam, błagam Ciebie, Was, pomóżcie mi wrócić do życia, pomóżcie mi odzyskać siebie. A przynajmniej stanąć do walki.
Proszę chociaż o jedną złotówkę.
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!