JAK ZNALAZŁAM SZCZENIAKI? - pytacie.
Opowiem, chociaż będzie trochę jak z Księgi Magii i Czarów 😉
Ostatnie psiakowe wydarzenia osłabiły trochę me siły, ale robić coś trzeba, więc 22 grudnia postanowiłam, że przez zimę będę jeździć po wioskach, sprawdzać budy i w razie czego dokładać do nich słomy.
Od pomysłu do działania u mnie niewiele, zatem tego samego dnia wrzuciłam na grupę ZZ post, w którym prosiłam o podarowanie słomy dla potrzebujących psiaków. Odzew był tak wielki, że gdybym przyjęła tę słomę, mogłabym nią wyłożyć połowę polskich parków narodowych, ale do rzeczy...
Wrzuciłam post i w głowie zaczęłam opracowywać listę miejsc, które pojadę sprawdzić.
***
W tym miejscu musimy cofnąć się jakieś 2-3 lata.
Wtedy to dostałam informację, że w jednej z pomorskich wiosek w lesie oszczeniła się sunia i jest do zabrania 6 szczeniaków.
Odległość spora, ale pojechaliśmy, zabraliśmy maluchy w akompaniamencie szczekających gdzieś w oddali rodziców. Nie pozwoliły do siebie podejść.
Otrzymałam informację, że psy należą do osoby chorej (teraz już wiem, że pan rzeczywiście jest, nie lubię tego słowa, lekko upośledzony), że nie ma z nim kontaktu, z nikim nie rozmawia, unika ludzi etc.
Nie pamiętam już teraz dokładnie, ale sunia była nie do złapania, a wchodzić komuś na teren, wiadomo...
Potem pojawiły się kolejne maluchy, nie wiem, czy z tej samej matki, bo widywałam tam dwie podobne sunie. W każdym razie wtedy już po zabraniu szczeniąt kilkukrotnie próbowałam dostać się do opiekuna psów i porozmawiać z nim o zabiegu.
W końcu się udało. Pan powiedział, że nie chce suczki, zastawialiśmy klatkę, ale sunia omijała ją szerokim łukiem.
Trzeba było spróbować inaczej. Załatwiłam miejsce w domu tymczasowym u dziewczyn z Paka dla Zwierzaka i w umówionym terminie przyjechałam po sunię, którą pan obiecał złapać.
Niestety... przywitał nas ze strasznym krzykiem i zdenerwowany oddał puszkę mokrej karmy, którą dałam mu wcześniej, aby mógł przywabić psiaka.
Nie wiem, co się stało... Pewnie nic, nie oceniajmy, to chora osoba.
Jeździłam tam później co jakiś czas (jak gdyby nigdy nic) i przywoziłam suchą karmę. Pan witał nas zawsze uprzejmie, a ja bałam się wracać do tematu, aby go nie zdenerwować i nie stracić kontroli nad psami. W ostatnim roku nie widziałam już suni. Pan powiedział, że poszła gdzieś i nie wróciła.
Ostatni raz byliśmy tam z Tomkiem na przełomie sierpnia/ września i zostawiliśmy opiekunowi zapas karmy, który powinien starczyć mu dla jednego psa (został tam ojciec szczeniąt) na ponad pół roku.
Zostawiliśmy też jedzenie panu, chociaż zarzekał się, że niczego nie potrzebuje.
***
Wracamy do teraźniejszości.
Zatem wrzuciłam post i w głowie zaczęłam opracowywać listę miejsc, które pojadę sprawdzić.
Przypomniałam sobie o panu i pomyślałam, że... musimy tam koniecznie pojechać. Teraz, już, natychmiast. T E R A Z.
Wytłumaczyłam zgrabnie Tomkowi, że jedziemy ratować psy, o których jeszcze nie wiemy, że są, ale czuję, że są. ;)
Po drodze trafiliśmy na zamkniętą drogę i uzyskaliśmy informację od straży, że “jak chcecie, to jedźcie, mandat 500 zł”. Zdecydowaliśmy, że idzie mróz, a 500 zł w żaden sposób nie przekłada się na życie psów (o których ciągle nie wiedzieliśmy, czy istnieją 😉)
Pojechaliśmy. Mandatu nie było.
PSIAKI BYŁY.
Tak, wiem, jak to brzmi. :)
Nie zastanawiam się. Widocznie miałam tam pojawić się w tym miejscu i czasie.
***
Ciąg dalszy historii widzieliście już w filmiku.
Buda stoi przy starym, zaniedbanym domu, w którym mieszka wspomniany wyżej pan. W promieniu około 200-300 metrów ani żywej duszy. Kawałek lasu i pola. Żadnego światła. Klimat jak z horroru.
Mycie szczeniaków też trochę przypominało horror. Były tak pogryzione, że woda przy pierwszym polaniu prysznicem leciała czerwona. Z sierści wypływały setki robactwa (zdjęcie wrzucę w komentarzu) i nie były to pchły ani nic mi znanego. Na drugi dzień pobiegłam ze zdjęciem do weterynarza, żeby zidentyfikować co to i podać odpowiedni środek, ale pani weterynarz zrobiła tylko wielkie oczy.
Załatwiały się sianem.
Podałam Simparicę, dodatkowo spryskałam Frontlinem, robactwo zwalczone, ale co to było- nie wiem do tej pory.
Maluchy mają koło 7 tygodni i są baaardzo wychudzone. Wyglądają jak piękne puchate kulki, ale to złudzenie- sierść ma ponad 5 cm długości. Oblane wodą przypominały malutkie szkieleciki. Na jedzenie się rzucają, muszę wydzielać, z własnej woli nie przestaną jeść.
Prawie 2 godziny zajęło mi oczyszczenie ich sierści z rzepów, którymi było oblepione calusieńkie. Wbijały im się w skórę dość boleśnie, bo w miejscach, z których je wyjęłam, zostały małe ranki.
Na razie im gotuję, bo po próbie podania karmy sklepowej zaatakowała nas biegunka. Indyk, ryż i marchewka sprawdza się na razie znakomicie. Powolutku zaczynam włączać pojedyncze groszki karmy suchej.
W każdym razie dziś całe towarzystwo nie przypomina już dzikusków, które zabrałam zaledwie 5 dni temu, niemniej ja ślady pogryzień na rękach mam do tej pory. Broniły się przed wyjściem z tej budy z takim zapałem, z jakim teraz protestują przeciwko ich zdjęciu z kolan. 😉
Fatalnie, że trafiliśmy na okres przedświąteczny, bo wszędzie albo urlopy albo wydłużony czas wysyłki, a kupowanie w sklepach stacjonarnych uderza po kieszeni aż boli. 🙁
Czego potrzebują maluszki?
Karmy, podkładów, opłacenia weterynarza, szelek, smyczy, obroży oraz kubraczków na zimę, bo trzęsą się na spacerach niemożebnie.
Do kosztów zbiórki doliczam też zakup środków na wstrzymanie laktacji dla mamy szczeniąt oraz paliwo (8 dni po 70 km)- jeździmy codziennie z karmą i lekarstwem.
Koszty poniesione do tej pory to 300 zł (rachunki w komentarzach).
Na razie tyle. Miałam napisać jeszcze o rodzicach szczeniąt, ale to już osobna zbiórka i osobny post, bo głowa mi pęka, a małe tałatajstwo wspina mi się na kolana. <3
Twoje słowa mają moc pomagania! Wpłać darowiznę i przekaż kilka słów wsparcia 🤲
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!
Anonimowy Darczyńca
Renata Hollender. Pani ufam.