Edit:
Oto dwie bardzo smutne historie. Jak wiecie borykamy się od kilkunastu miesięcy z prawdziwą epidemią zakaźnego wirusowego zapalenia otrzewnej u kociąt, podobnie jak inne fundacje czy schroniska. To ciężka choroba, potencjalnie śmiertelna, ale uleczalna.
Nie chorują oczywiście wszystkie, ale część. Czasem to całe mioty, po kolei w krótszych lub dłuższych odstępach czasu. Czasem tylko jedno kocię, a rodzeństwo zdrowe. Loteria.
Z tym większymi obawami wydajemy koty do adopcji. Zmiana miejsca, stres, spadek odporności mogą zrobić swoje.
I w tych dwóch przypadkach zrobiły.
Najpierw zachorował Bursztynek. Pani zadzwoniła do nas po pomoc, bo lekarz chciał uśpić. Skierowaliśmy kota do doświadczonej lecznicy, gdzie się nim należycie zaopiekowano z przetoczeniem krwi włącznie, bo stan był tragiczny. Sfinansowaliśmy lek na start i kot wrócił na kontynuację leczenia do domu. Jakieś dwa tygodnie później, w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia wieczorem telefon i krótki komunikat : niestety nie możemy się już dłużej opiekować kotem, proszę podać adres gdzie mamy go odwieźć.
I tak Bursztynek wrócił, tyle że koszmarnie straumatyzowany. Do tej pory brany na ręce sika pod siebie. Nie chcemy nawet próbować wyobrazić sobie dlaczego. Leczy się. Dochodzi do siebie. Ale z traumą będziemy walczyć jeszcze długo.
I druga sytuacja. Melon trafił do nowego domu przed świętami. Kotka rezydentka nie była z tego powodu szczęśliwa, tym bardziej, że państwo nie zadbali o ich umiejętne połączenie.
Melon zachorował w tym tygodniu. Pani prosto z lecznicy przywiozła kota do naszego domu tymczasowego, bo … wyjeżdża na urlop. Miała przemyśleć sytuację. Na tym urlopie. Oczywiście nie wpadła na to, żeby razem z kotem przywieźć chociaż kilka saszetek czy woreczek żwirku. Po trzech dniach sms. Ona leczyć nie będzie. Możemy wyleczyć i ona za trzy miesiące odbierze zdrowego. Jak nie to się zrzeka. Przykre, że wymagamy od niej leczenia kota, skoro jak go odda, to sami będziemy musieli go leczyć.
Nie mamy wielu przypadków zachorowań w nowych domach, ale zawsze pomagamy. Dofinansowujemy leczenie, jeśli ktoś o to poprosi, kierujemy do dobrej lecznicy, zamawiamy lek, czasem robimy zastrzyki na początku. Nigdy nie zostawiamy ludzi i kota bez pomocy.
Melon wrócił „na stare śmieci”. Jest szczęśliwy, bo nikt go nie tłucze. Bursztynek układa sobie świat na nowo. Już zdecydował, że nie wszyscy ludzie są źli, ale nie do końca panuje nad emocjami.
Na nowe domy czeka kilka wyleczonych przez nas podrostków. Dla odmiany same dziewczyny😉.
Robimy swoje.
Od roku zmagamy się z prawdziwą epidemią wirusowego zakaźnego zapalenia otrzewnej u kociąt. Tylko zeszłej jesieni i zimy straciliśmy pięć maluchów, a osiem udało nam się wyleczyć.
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zachorowało siedem kociąt, a jedno jest na obserwacji.
Pozostałym uważnie się przyglądamy i zmagamy z wątpliwościami, czy szukać im domów docelowych. Dwójka naszych podopiecznych zachorowała i odeszła raptem miesiąc od adopcji. Zawsze wydajemy koty zdrowe, ale ta choroba rozwija się długo i podstępnie, nie dając początkowo żadnych objawów.
Wiemy, że schroniska i inne organizacje zmagają się z tymi samymi problemami, ale część z nich poddaje chore kocięta eutanazji. My walczymy, ale do tego potrzebujemy środków na pokrycie ogromnych kosztów.
Leczenie jest nie tylko bardzo kosztowne ale i długoterminowe. Chore zwierzę pozostaje pod naszą opieką przynajmniej przez trzy miesiące, przez co nie jesteśmy w stanie przyjąć innych potrzebujących maluchów. Zdarza nam się znaleźć domy dla kociąt w trakcie leczenia, ale to rzadkość.
Kochani, serdecznie prosimy Was o pomoc, byśmy nie musieli podejmować tych najstraszniejszych i najtrudniejszych decyzji!
Twoje słowa mają moc pomagania! Wpłać darowiznę i przekaż kilka słów wsparcia 🤲
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!
Grzanka
Moje modlitwy są z Wami 🥺❤️