W smutku, w radości, w zdrowiu, w chorobie - złożyliśmy sobie 11 lat temu taką przysięgę małżeńską. Ani ja ani Michał, nie spodziewaliśmy się, że tak szybko przyjdzie nam przejść przez tak ciężką próbę.
Mam na imię Iza, mam 35 lat. Od zawsze uśmiechnięta, ambitna, otwarta, artystyczna dusza, uwielbiająca spokój, naturę, wycieczki z rodziną. Życie podarowało mi dobrego męża Michała i najlepszego pod słońcem tatę dla naszych dzieci, który podzielał moje zamiłowanie do rodzinnego życia i czas spędzony wspólnie zawsze stawiał ponad wszystko. Bóg obdarzył nas również dwójką wesołych, żwawych dzieciaków.
Przez 13 lat pracowałam jako kosmetolog, a Michał jako operator linii produkcyjnych, prowadziliśmy w miarę spokojne życie z rodziną.
Niestety po moich 33 urodzinach czar prysł, a ziemia usunęła mi się pod nogami, kiedy przeczytałam wynik mojej biopsji - ZŁOŚLIWY RAK PIERSI 3. stopnia z przerzutem do węzłów chłonnych. Opisać słowami co czuje młoda mama 3-letniej dziewczynki i 6-letniego chłopca, słysząc taką diagnozę - to nie do opisania.
Przez rok cała moja rodzina przeżywała piekło, chemioterapia, ciężka operacja - mastektomia z limfadenektomią, radioterapia, i antyhormonoterapia, a po drodze wiele innych komplikacji związanych z niedomaganiem organizmu przy ciężkim leczeniu.
Mimo wszystko - nigdy nikogo nie poprosiliśmy o pomoc. Przez chemioterapię przeszłam uśmiechnięta, zarażając na oddziale chemioterapii dziennej innych moją dobrą energią - mimo bólu fizycznego i wielu wylanych łez.
Ta historia powinna w tym punkcie zakończyć się szczęśliwym finałem, moją rehabilitacją i dochodzeniem do siebie, a także możliwością odetchnięcia dla mojej całej rodziny - męża, który wziął na barki cały dom i dzieci podczas mojej choroby, dla dzieci, po przeżyciach odciskających piętno w małych główkach i dla rodziców, dla których moja choroba była wstrząsającym przeżyciem, próbą sił fizycznych i psychicznych i czasem, gdy zostawili swoje własne potrzeby z tyłu, całkowicie poświęcając się, żeby nam pomóc.
Niestety, kiedy wydawać by się mogło, że wszystko zaczyna się prostować świat zawalił nam się ponownie.
Kiedy byłam na turnusie rehabilitacyjnym dla amazonek, mój mąż dostał diagnozę - ZŁOŚLIWY RAK JĄDRA. Ten czas pamiętam jak przez mgłę - jego operację, oczekiwanie na wyniki histopatologiczne guza. Na początku były zadowalające, wyglądało na to, że operacja wystarczy, ale szybko okazało się, że nowotwór się rozsiał dalej i konieczna jest ciężka chemioterapia.
Obecnie mój mąż przechodzi przez chemioterapię BEP.
Ja zostałam zakwalifikowana do programu leczenia uzupełniającego rybocyklibem, które potrwa 3 lata. Jest to dla mnie zwiększenie szansy na życie bez nawrotu choroby. Niestety, jak to leczenie przeciwnowotworowe - niesie skutki uboczne dla mojego organizmu, zwłaszcza w połączeniu z antyhormonoterapią, która brutalnie wymusza w moim młodym ciele menopauzę. Mój organizm się buntuje, między innymi spadkiem odporności, osłabieniem i potwornym zmęczeniem, a wsparcie go w tym procesie kosztuje mnie sporo kosztów finansowych i psychicznych.
I tu się kończy nasza duma i przekonanie, że poradzimy sobie ze wszystkim sami.
Odkąd zaczęłam chorować w listopadzie 2023 robiliśmy wszystko co mogliśmy, by samodzielnie zarobić na ogromne wydatki związane z chorobą, a później ze zdrowieniem i rehabilitacją.
Straciłam możliwość wykonywania zawodu z powodu limfadenektomii, a co za tym idzie obciążenia prawej ręki, która była moim głównym narzędziem pracy.
Teraz mój mąż ze względu na leczenie stracił możliwość wykonywania pracy. Później czeka go, tak jak mnie teraz, dochodzenie do siebie i próby doprowadzenia swojego organizmu do równowagi po tym, przez co teraz przechodzi.
Wydatki nie mają końca, jak to w chorobie i z dwójką małych, potrzebujących dzieci.
Dojazdy, leki, wizyty u specjalistów, specjalistyczna dieta, drogie suplementy wzmacniające organizm.
Moje leczenie uzupełniające niestety ma swoje skutki uboczne, które muszę niwelować drogimi suplementami, odpowiednią dietą i zabiegami, plus rehabilitacją by dać radę z dwójką małych dzieci i domem, przy bólach fizycznych spowodowanych rozległą operacją.
Dodatkowo potrzebne jest wsparcie psychologiczne dla moich dzieci, bo od 2 lat mają niełatwe życie i choć staramy się by sytuacja jak najmniej ich dotknęła, niemożliwym jest, by nie dotknęła ich w ogóle.
Niestety, już moje leczenie pochłonęło wszystkie nasze oszczędności, a zasiłek chorobowy często nie wystarcza na pokrycie podstawowych kosztów życia.
I tu nasza prośba o POMOC - NIE O WSPÓŁCZUCIE i użalanie się nad nami, bo nie czujemy się ofiarami. Jesteśmy pozytywnymi, uśmiechniętymi ludźmi, pomimo każdej krzywdy która nas spotkała, uważamy że życie jest piękne, choć potwornie niesprawiedliwe.
Prosimy o realną pomoc, a nie o współczucie.
Dziękujemy za Wasze dobre serca!
Twoje słowa mają moc pomagania! Wpłać darowiznę i przekaż kilka słów wsparcia 🤲
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!
Anonimowy Darczyńca
Siły i wytrwania!
Anonimowy Darczyńca
Dużo Sił i Wiary że będzie dobrze
Damian , Barbara
❤️❤️
Anonimowy Darczyńca
Zdrowia, siły ,wytrwałości, wiary która potrafi góry przenosić.
Paweł Pałka
Musi się udać!