Hej,
mam na imię Karolina i jestem marzycielką :). Przez ponad 30 lat mojego zycia ciągle jakieś marzenia zaprzątają moją głowę. Niektórzy mówią, że marzenia to cele, a te są po to by je realizować. No i tak od jakiegoś czasu sięgam na moją półkę z marzeniami i je sukcesywnie realizuję.
Jestem kobietą ciekawą świata, uwielbiam poznawać nowe miejsca i ciekawych ludzi. Od ponad 6 lat mam u swego boku fantastycznego faceta, który tak się składa, że jest również moim mężem i to również dzięki niemu dowiaduję się, że niemożliwe nie istnieje.
Zaczęliśmy skromnie od chodzenia po górach, którego wcześniej nie znosiłam :) Okazuje się, że polskie góry są cudowne, że spanie w schroniskach ma swój niepowtarzalny klimat, że ciepły posiłek po kilku lub kilkunastu godzinach na szlaku smakuje jak w restauracji z 5 gwiazdkami Michelin, szklanka piwa jest jak nektar bogów a chodzenie z plecakiem wcale nie ujmuje kobiecości.
No i zapragnęliśmy więcej.
Ja, odkąd pamiętam mówiłam o Australii. Dlaczego? Nie mam pojecia ot tak wiedziałam, że muszę kiedyś podbić the Land Down Under :). Przygotowuję się do tego wyjazdu na wszelkie mi znane sposoby. Przeczytałam wszystkie książki Marka Tomalika, palcem po mapie objechałam już ją całą, przeczytałam niezliczoną ilość blogów. W trakcie naszych wypraw każdego roku spotykaliśmy na naszej drodze Australijkę lub Austarlijczyka i za kazdym razem okazywało się, że to ludzie niezykle entuzjatyczni. No to czemu nie naładować się tym entuzjazmem na miejscu? Ceny biletów lotniczych śledzę już od ok 15 lat. Na szczęście są już coraz bardziej osiągalne ale cena biletu to tylko połowa sukcesu. Przecież nie spędzimy 3 tygodni na lotnisku w Melbourne czy Sydney. Wiem, że przez 3 tygodnie nie zobaczymy wszystkiego ale to już nasza tradycja, że zawsze mamy po co wracać, zawsze pozostaje pewien niedosyt.
Póki co plan jest dość prosty: 2018 rok to nasza wyprawa życia do Australii. Na tapetę chcemy wziąć: Queensland, New South Wales, Victorię i jak się uda dotrzeć do Alice Springs. Jak już będziemy na północnym-wschodzie to może zahaczymy o Wielką Rafę Koralową... nigdy w życiu nie nurkowałam, a przecież Austarlia to wyśmienite miejsce by zrobić to pierwszy raz! Zakosztować jogi w Bayron Bay, może nawet Marcina uda się namówić na pierwszą lekcję jogi? Może zawitać na Fraser Island i wyściskać jakiegoś dingoo (nasz rudy przyjaciel niestety zostanie wtedy w Polsce). I tak poruszając się wzdłuż wybrzeża przez Coffs Harbour, Hunter Valley dotrzeć do Sydney by poznać nocne klubowe życie Australijczyków. Potem szybki skok do Melbourne aby wypić kawkę nad Rzeką Yarra, napić się winka nad Mornington, wpaść do Lorne i Port Fairy. A jako wisienka na torcie trochę outbacku. Idelanie byłoby pokłonić się świętej górze Aborygenów - Uluru. Czy wystarczy nam na to i wiele więcej czasu? Pewnie nie ale nie o gonienie za atrakcjami tu chodzi. Naszym wielkim marzeniem jest by poczuć klimat Austarlii i doznać na własnej skórze jej piękna. Byłoby nam bardzo miło gdybyście chcieli nas wspomóc w realizacji NASZEGO WIELKIEGO MARZENIA.
A tak pokrótce wyglądało dotychczasowe wspólne odkrywanie pasji do podróży...
W 2012 roku pierwszy raz pokonałam moje lęki przed wysokimi górami i przetestowałam swój organizm na dwunastogodzinnej trasie w rejonie Rohaczy. Same Rohacze są nadal niezdobyte ale wrócimy tam z całą pewnością.
Potem w 2013 roku postanowiliśmy przez 7 dni z plecakami wędrować od schorniska do schroniska w Beskidzie Żywieckim. Tam pierwszy raz w życiu zgubiliśmy szlak i brodziliśmy w zapadającym po uda się śniegu i pierwszy raz popłakałm się ze wzruszenia w górach. Latem aby trochę się wygrzać i zaznać wielkomiejskiego życia wybraliśmy się do Barcelony. Okazało się, że wszędzie dobrze ale w górkach najlepiej i tak jeszcze we wrześniu zdobyliśmy Rysy od strony Słowackiej.
Jak przystało na parę. która w górach czuje się jak ryba w wodzie w lutym 2014 pojechaliśmy w Karkonosze i tam Marcin w Schonisku Samotnia oświadczył mi się, w piękną gwieździstą noc. Już wtedy wiedzieliśmy, że wakacje spędzimy na szlaku. Tym razem wypatrzonym kiedyś przez Marcina w samolocie - w Bułgarii. Cudowne dwa tygodnie trekkingu po Rile i części Pirinu (znów jest po co wracać).
2015 rok rozpoczęliśmy również w Tatrach tym razem okolice polany Chochołowskiej. Plan ambitny Grześ, Rakoń, Wołowiec. Trasa bardzo przyjemna, niezbyt trudna ale w górach nabiera się pokory i niestety nie udało nam się nic, poza wędrówką na Grzesia, bo droga na Rakoń była niewidoczna a wiatr skutecznie utrudniał wędrówkę. Znów niedosyt. Potem wiosną urokliwe Pieniny z widokiem na Tatry. Wszystko po to aby w lipcu wybrać się w Tatry Słowackie na Czerwoną Ławkę i zdobyć świętą górę Słowaków - Krywań. Po raz kolejny jestem jak osioł ze Shreka, wszystko jest dobrze póki w dół nie patrzę :). Potem już nasza podróż przedślubna.... Gruzja i ten majestatyczny Kaukaz. Przez 2,5 tygodnia staraliśmy się poznać to miejsce jak najlepiej. Dziś wiem, że kocham Gruzję i Gruzinów i chcę tam wracać. Niestety Ushba okazała się kapryśna i ukrywała się przed nami, nie dała się poznać bliżej. Mój organizm zastrajkował w Stepantsminda a Kazbeg oglądałam tylko przez okno połykając łzy. Tak czekaliśmy na to okienko pogodnowe i było! Pogoda żyleta a ja nie mogę wyjść w góry. No cóż jeszcze tam wrócimy! :)
Po bardzo aktywnym 2015 roku nieco spokojniejszy 2016 i wycieczka raczej rekreacyjna na Bałkany - Serbia, Czarnogóry i Bośnia. Tym razem nie udało się dotrzeć do Sarajewa, pogoda w Durmitorze nie pozwoliła nam zobaczyć nic poza gęstą mgłą przez 3 dni. No cóż czasem i tak bywa i w zasadzie przyzwyczailiśmy się, że nic nie musimy na 100% bo przynajmniej będzie po co wracać.
Mamy rok 2017, który udało nam się bardzo fajnie rozpocząć kursem turystyki zimowej w Tatrach. Okazuje się, że czasem ostatnie 40 min podejścia zimowym szlakiem do Piątki może zająć 2 a nawet 2,5 godziny. Przy okazji byłam jedyną kobietą na kursie i dawałam radę :). Tegoroczne wakacje spędziliśmy w Lizbonie i jej okolicach. No i kolejny raz zauroczyło nas miejsce w ktorym byliśmy, ludzie, klimat i ten niespieszny uplyw czasu. Znów mamy gdzie wracać bo do Porto nie udało nam się dojechać.
Jak widzisz, nosi nas i jeśli dotarłeś/dotarłaś aż tu to znaczy, że na chwilę wszedłeś/weszłaś w nasze buty i już jest nam miło, a każda skromna nawet wpłata przybliża nas do realizacji planu na 2018 rok :) Poniżej mój tort urodzinowy... jako słodki zwiastun tego co nadejdzie.
Twoje słowa mają moc pomagania! Wpłać darowiznę i przekaż kilka słów wsparcia 🤲
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!
Grażyna i Andrzej
Good LUCK !!!!!!!!