Tym razem Klakier próbuje pokrzyżować plany Gargamelowi, który przybrał postać groźnej choroby - FIP. Mamy nadzieję, że wspomożecie nas w tej walce!
Klakier jest z nami prawie od 4 lat. Został porzucony pod jednym z bydgoskich supermarketów. Dobre dusze, które go przygarnęły, upubliczniły wiadomość, że Józek - bo tak miał wtedy na imię - szuka domu. Kilka dni później kociak był już z nami w Krakowie.
Ten zadziorny urwis od początku pokazywał swój charakter. Niedługo później uznaliśmy, że koniecznie potrzebuje towarzysza do swoich niesfornych zabaw. Wtedy przygarnęliśmy Piksela, kociaka znalezionego w stajni.
Nasze kocury długo wiodły życie panów dzielnicy i czempionów wśród zgarniaczy większości myszy z okolicy, które dumnie przynosiły nam do domu.
Przez cztery lata naszego wspólnego bytowania Klaki nie chorował. Jedyne medykamenty, jakie musieliśmy mu podawać, to pasta na odkłaczanie. Do czasu...
W sobotę 5 marca zauważyliśmy, że Klakier się wycofuje – całe dnie spędza leżąc na poduszce w ciepłej łazience, nie chce wychodzić na nocne eskapady, nie pojawia się na dźwięk otwieranej szuflady, w której znajduje się jego jedzenie. Następnego dnia zwróciliśmy uwagę na powiększający się brzuch i osłabienie – dotąd niezwykle skoczny i umięśniony kocur zaczął mieć kłopot ze wskakiwaniem na stół lub łóżko. Nie reagował nawet na szelest otwieranej folii, w której znajdowało się mięso. To był znak, że źle się dzieje.
Jednego dnia odwiedziliśmy trzech weterynarzy, którzy nie pozostawili nam wątpliwości – to koci koronawirus, który zmutował do zakaźnego zapalenia otrzewnej. Ten wielki brzuch nie był najedzonym brzuszkiem naszego łasucha, a pełną płynu bańką, która zagraża życiu naszego przyjaciela.
Byliśmy przerażeni, ale dzięki szybkiej reakcji niezwykłych osób z kocich forów oraz ogromnemu wsparciu naszej pani weterynarz, jeszcze tego samego dnia rozpoczęliśmy terapię.
Wtedy myśleliśmy, że najgorsze za nami, jednak cztery dni później płyn pojawił się także w klatce piersiowej - Klakier zaczął się dusić. Rzuciliśmy wszystko i pobiegliśmy z umierającym kotem na jednym ramieniu oraz naszym synem na drugim ramieniu do weterynarza. W oczach pani doktor widzieliśmy przerażenie i niemoc. Klaki dostał kolejną serię zastrzyków - antybiotyk, witaminy, leki osłonowe, kroplówkę oraz kompresor z tlenem. Nasze mieszkanie zamieniło się w oddział kociej intensywnej terapii.
Klakier przez tydzień wyłącznie leżał. Nie był w stanie jeść, gryzienie było dla niego zbyt męczące. Zmiksowane pożywienie podawaliśmy mu strzykawką, a umorusany pyszczek ocieraliśmy wacikami. Wreszcie, po 8 dniach nastąpiła poprawa. Kot zaczął jeść i wstawać do kuwety.
Długotrwałe leżenie spowodowało przykurcze, Klakierowi trudno było ustać na łapach, miał problem z koordynacją. Masowaliśmy mu łapki, aby je wzmocnić i przypomnieć, ile było w nich mięśni i energii. Z dnia na dzień zauważaliśmy poprawę i zmniejszanie się płynów w jamie brzusznej i klatce piersiowej. Kot schudł półtora kilo.
Biorąc pod uwagę wagę kociaka szacowany koszt terapii wyniesie 15 000 zł. Nie wliczamy w to leków wspomagających (witamin, antybiotyków, leków osłonowych, kroplówek) ani badań (cykliczne badania krwi, RTG, USG). Staramy się, aby z większością kosztów poradzić sobie samodzielnie, ale każda pomoc będzie dla nas ogromnym odciążeniem. Do tej pory na sam lek wydaliśmy 4 000 zł.
Dzisiaj mija 21 dzień leczenia. Leczenia, które jest bardzo kosztowne, a na które nie byliśmy przygotowani. Dlatego z całego serca prosimy każdego, kto jest w stanie, o wsparcie w ratowaniu życia Klakiera!
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!