Dorota Wojewoda
Witajcie Kochani.
Przekazuję kilka słów od Sylwii, która w środę 10.04.2024 przeszła operację.
,,Jestem od wtorku w szpitalu… czuję się słabiej, wystaje mi rurka, z której sączy się i leje do plastikowej butelki, a moje ciało i skóra walczą o przetrwanie bo jestem napuchnięta, posiniaczona i obolała… jakby nie Ja.
Wszyscy, którzy gorzej orientują się w sytuacji, myślą, że operacja i po wycięciu sysiakowego raka, to taki szybki wyskok poza normalne życie i magicznie tak po prostu powrócę na stałe jak dotychczas na tory funkcjonowania. No Niestety Nie!
Radość bo wycięliśmy lokatora, który bez mojej zgody zamieszkał w mej zajebistości cielesnej. Kryzys bo każda próba poruszenia oznacza zaciskanie zębów z bólu. Radość bo każdy kolejny dzień to większa dawka w ruchu co oznacza powrót do domu za kilka dni bez rurek. Strach dopiero się zaczyna. Bo to czekanie na wyniki: jakie stadium, jaki typ, jakie rokowania…
Słysząc „już po wszystkim, teraz nabieraj sił, jesteś silna, kto jak nie Ty, tyle już przeszłaś i przetrwałaś, to już końcówka”…
To wiem JESZCZE GO NIE POKONAŁAM… nie jestem silna… owszem jestem po operacji, do której moja wojowniczość mnie nie przygotowała … , bo władze ma nade mną STRACH, przed wynikami i każdym kolejnym badaniem - to jest jak czekanie na wyrok sądu… muszę nauczyć się z tym żyć bo to nie koniec, przede mną lata kontroli i badań…
Wszystko co dzieje się w naszym życiu jest po coś. Dobre i złe dni.
Dobre przed operacją to czas nad morzem, spacery (nawet 8km), jadłam rybę i gofra (obowiązkowo), szum fal, błękit nieba, ciepło słońca na twarzy. Kilka godzin z moją rodziną. Trzymanie na rękach bratanka Antosia. Najpiękniejszy obraz w mojej głowie.
Kiedy 4 dni po usłyszeniu diagnozy urodził się Antoś pomyślałam: Ktoś musi umrzeć, by mógł narodzić się Ktoś… wtedy wiedziałam że taki dzień może nadejść i to był najgorszy moment … przygotowanie się na ewentualność nieprzeżycia. Zostawiłam listy i małe drobiazgi zaplanowane od kilku miesięcy. Nie wiedziałam co powiedzieć jak się pożegnać… kiedy sens życia wymyka się z rąk…
Leżąc w skarpetkach w jednorożce i wiązanej z tyłu zielonej koszuli, czekając na pielęgniarkę, która miała wejść na salę by zaprowadzić mnie na operację odpuściłam. Po siedmiomiesięcznej walce odpuściłam sobie- poczucie winy i nurtujące mnie pytanie- dlaczego ja?! Przecież gdybym wiedziała że zachoruję na raka, nie zaniedbywałabym siebie, nie zaniedbała bym życia...? Za mało radości, zatracania się, sięgania po marzenia, odróżniania planów ważnych od pilnych, za mało wspólnych momentów, leżenia na leżaku… wszystko w biegu, na wczoraj… a teraz … co ja tu robię?
Wyzwanie - Nie chcę być sfrustrowaną perfekcjonistką… i miałam postanowienie, że jak się obudzę to będę się uczyć jak w obliczu wyzwań i nowych sytuacji robić wszystko tak jak chce, posegreguję marzenia i zacznę je spełniać, wytyczę drogę po mojemu. Nie mogę żyć tak, jakby z każdego pudełka wyskakiwały kolejne lata, bo zamiast tego może być w nich śmierć…
A ja pragnę oczyścić swój teren z tego co mi nie służy, co nieżyczliwe, zrobić miejsce na nowe. Stworzyć Mój Raj! Dzisiaj teraz już nic mnie nie złamie. Otaczają mnie Anioły w rodzinie, przyjaciołach, nowych znajomych, chorujących jak ja. Nie przejmuje się opiniami tych, którym na mnie nie zależy. Może i jestem łysa, spuchnięta ale AŻ żyję uśmiechnięta. ♥️
Kocham i przytulam i Dziękuję.''
SPKY
♥️
Izabela Madej
Trzymaj się siostra ♥️