Witamy wszystkich zbiórkowiczów!
Kochani, zajmiemy wam kilka minut, ale proszę, poznajcie Lucy - kocią bohaterkę, fighterkę, naszą terapeutyczną kotocórkę, która dzielnie walczy z raczyskiem!
Lucy to kotka rasy Maine Coon, która przyszła do nas 5 lat temu po tym, jak w swojej hodowli przeszła na "kocią emeryturę" i szukano jej nowego domu. 27.01.2023 r. kończy 10 lat. Jest wspaniałym towarzyszem dla człowieka - uwielbia spędzać z nami czas, przytulać się, spać z nami (lub na nas, co widać na zdjęciach), "daje buzi", łasi się i bardzo głośno mruczy (niczym mały traktorek). Jest spokojna, wyważona, ale zachęcona odpowiednim narzędziem (wędką lub zabawkami z kocimiętką) budzi się w niej szaleniec i bawi się z werwą, której mogą pozazdrościć dużo młodsze kociaki. Jej ulubionym hobby jest jednak spanie - wszędzie i w każdej pozycji!
Historia choroby Lucy zaczyna się na początku 10.22, kiedy po zabiegu sanacji zaczęto podejrzewać u niej nowotwór w jamie ustnej. Po konsultacji u drugiego specjalisty (wspaniałej Pani doktor) i wykonaniu szeregu badań (m.in. badania rozszerzone krwi, USG, RTG) oraz kilku wizyt specjalistycznych w poznańskiej klinice, podejrzenia pierwszego weterynarza (który, poza cytologią, nie wykonał żadnych innych badań i kazał kotkę uśpić) zostały potwierdzone i potwierdzono u niej rak płaskokomórkowy (SCC) żuchwy.
W przeciągu półtorej miesiąca rozwój jej nowotworu był tak duży (300 % pogorszenia od 1-wszej wizyty specjalistycznej, która miała miejsce pod koniec 10.22), że zmuszone byłyśmy podjąć natychmiastowe działanie i udać się na wizytę do kociego onkologa w Szczecinie (mentora naszej wspaniałej Pani weterynarz), żeby zasięgnąć jego opinii, gdyż moce naszej Pani doktor kończyły się na możliwości poinformowania nas, iż są 2 możliwe scenariusze: radio i chemioterapia lub operacja wycięcia połowy żuchwy - ale to, do czego Lucy by się kwalifikowała miało zależeć już od decyzji doświadczonego onkologa.
Tak znalazłyśmy się na początku grudnia na wizycie w Specjalistycznej Przychodni Weterynaryjnej Małych Zwierząt w Szczecinie, gdzie Pan weterynarz poinformował nas, iż obie opcje są możliwe, ale radio- i chemioterapia nie pozwolą jej nigdy wyzdrowieć do końca, gdyż rak jest bardzo zaawansowany i w najlepszym wypadku po zabiegach przeżyje jeszcze trochę - ale mogło to dotyczyć zarówno kilku tygodni, jak i roku/dwóch, trudno jednoznacznie stwierdzić. Opcją, która dawała Lucy najwięcej szans na kilka dodatkowych lat życia była więc operacja wycięcia części żuchwy, którą doktor Gugała zaoferował się osobiście przeprowadzić. Na początku byłyśmy do tego niechętne - obawiałyśmy się, że kotka, do tej pory preferująca suchą karmę i chrupiące przysmaki, nie będzie mogła odnaleźć się ze swoją niepełnosprawnością i zmieni się nie do poznania lub, co gorsza, podda się podczas etapu rekonwalescencji, i mimo naszych prób oraz chęci, umrze. Doktor zapewnił nas jednak, że szanse na taką zmianę są nikłe, przeprowadził takiego typu operacji już kilkanaście w swoim życiu (SCC to najczęstszy nowotwór jamy ustnej u kotów) i że żadnemu kotu nie zmieniła się po tym ani osobowość, ani żaden też nie miał chęci zakończenia swojego życia - wytłumaczył, że koty mają silny instynkt przetrwania i że Lucy nie będzie nawet wiedzieć, że ma jakieś braki - po prostu przyzwyczai się do nowych realiów i będzie żyć.
Dlatego ostatecznie zdecydowałyśmy się na tę operację, mimo że zarówno ona, jak i poprzednie badania oraz próby leczenia spowodowały, iż popadłyśmy w długi - w związku z czym postanowiłyśmy założyć zbiórkę z nadzieją, że (choćby częściowo) uda nam się z nich wydostać. Do tej pory wydałyśmy na nią przeszło ponad 5 000 zł. 2 480 zł zapłaciłyśmy za sam zabieg usunięcia połowy żuchwy i tygodniowy pobyt Lucy w szczecińskiej klinice na rekonwalescencji, ale licząc do tego koszty dwukrotnego wyjazdu do Szczecina (koszty paliwa, które w obecnych czasach są bardzo wysokie; koszty pociągu dla dorosłej osoby niedużo tańsze, a stres dla kotki dużo większy w transporcie publicznym niż prywatnym), kilku RTG i USG (było m.in. sprawdzane, czy nie ma przerzutów do innych części ciała), wizyt specjalistycznych i leków to z obliczeń wyszło nam już lekko ponad 5000 PLN, a to niestety nie koniec wydatków - w styczniu widzimy się (już na szczęście w Poznaniu) na zdjęciu szwów po operacji i wizycie specjalistycznej oraz, prawdopodobnie, na kilku dodatkowych badaniach, które będą przeprowadzone, aby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku - przynajmniej na razie.
Dlatego liczy się dla nas każda wpłacona złotówka - zwłaszcza, że u jej "kociej siostry" (na zdjęciach) niedawno zdiagnozowano FORL, który też obciąża nas leczeniem, ale to odrębna historia.
Toteż, jeśli jesteście skłonni zrezygnować z jednego piernikowego latte ze Starbucksa i w zamian wpłacić kilka zico na naszą wspaniałą Lucy to prosimy o wasze wsparcie!
Twoje słowa mają moc pomagania! Wpłać darowiznę i przekaż kilka słów wsparcia 🤲
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!
Piotr Józefczyk
Niech piękności zdrowieje ...
Mariola
Powodzenia ❤️