Dzień dobry Kochani,
Mam na imię Kasia a z historii mojego życia można by nakręcić kilka filmów. Scenariusz, który napisało mi życie tworzy z niego tragikomedię...
Postaram się jak najbardziej zwięźle opisać, ale nie będzie to krótka historia. Jednocześnie wiedzcie, że nie będzie to opis wszystkich trudów jako, że nie chciałabym tego opisu zamienić w księgę.
Dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych, ponieważ ojciec był bardzo trudnym i przemocowym człowiekiem. O ile o kimś kto znęcał się nad rodziną można nazwać 'człowiekiem'... Na szczęście mieliśmy cudowną Mamę, która wychowała nas (mnie i rodzeństwo) w duchu ciepłego serca, uśmiechu i siły w tych jakże trudnych warunkach (zarówno finansowych jak i rodzinnych).
Wspólnie walczyliśmy z przeciwnościami choć łatwo nie było. Wiemy co do głód, ale wiemy też co to uśmiech i jaką siłę niesie pomaganie innym. I do tej pory to właśnie my pomagaliśmy innym choć nie mieliśmy wiele. Jednak przyszedł czas gdy bez pomocy innych dobrych serc będziemy skazani na porażkę.
Na przełomie 2008/2009 wykryto u mojej Mamy raka mózgu (glejak wielopostaciowy) - zaczęliśmy walkę. Dwa miesiące po diagnozie w wypadku motocyklowym zginął nasz brat Tomasz, który osierocił syna. Po następnych 4 miesiącach w drodze do szpitala onkologicznego (gdy jechałam autem do Mamy) miałam poważny wypadek samochodowy - kierowca z naprzeciwka zjechał na mój pas chcąc skręcić w lewo - zajechał mi drogę uderzając w bok z mojej strony. I tak mój starszy brat opiekował się chorą na raka Mamą i siostrą z urazem kręgosłupa będąc jednocześnie w żałobie i bez wsparcia ojca. Gdy po kilkunastu tygodniach mój stan pozwolił na samodzielne funkcjonowanie oboje walczyliśmy o życie Mamy i przetrwanie. Nie mieliśmy czasu by być młodymi i cieszyć się życiem - od razu życie wrzuciło nas na głęboką wodę. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, ale to nie było ważne - ważne było by zwyciężyć walkę o życie Mamy. Niestety w listopadzie 2010 ją przegraliśmy. Mierząc się z utratą najlepszej na świecie osoby próbowaliśmy stanąć na nogi co nie było łatwe przez nawarstwiające się problemy finansowe.
Zaczęły się też pogłębiać moje problemy zdrowotne. Utrudnione chodzenie przez ból kolan i kręgosłupa wyłączyły mnie znacznie z aktywności sportowej a wręcz momentami z normalnego funkcjonowania. Po poprawie zaczęłam układać życie na nowo jednak ciało płatało nadal figla i tak od problemów z nerką po dwa guzy byłam coraz bardziej osłabiona.
Następne lata przyniosły wiele trudnych doświadczeń, śmierć kolejnych najbliższych osób oraz śmierć ojca, który latami się znęcał. Jednak okazało się, że to był dopiero początek problemów, ale o tym za chwilę.
Zostaliśmy z bratem sami. Wspierając się trwaliśmy dalej.
Przyszedł rok 2019, który wywrócił moje życie do góry nogami. We wrześniu jadąc motocyklem na kaszubach miejscowy kierowca samochodu chcąc ściąć sobie drogę na zakręcie wjechał we mnie na moim pasie z bardzo dużą prędkością. I choć moja prędkość była bardzo mała (ok.60k/h) to jego siła wybiła mnie w dół w urwisko po drugiej stronie. LPR z zagrożeniem życia przetransportował mnie do szpitala w Gdańsku. Gdy stan nieco się ustabilizował po kilku dniach trafiłam do szpitala w Warszawie. To był ciężki czas, ponieważ usłyszałam, że nie będę chodzić a mój narzeczony, który oświadczył się dwa dni wcześniej zniknął z mojego życia wystraszony tym, że nie będę chodziła. Jednak wsparcie brata i cudownych osób z ówczesnej pracy pomogł mi stanąć na nogi - dosłownie i w przenośni. Wiele łez, bólu i walki ze słabościami przyniosło skutek. Nie zapominając o wielkim wsparciu zespołu ortopedów i chirurgów w Warszawie, którzy po wstępnej diagnozie z Gdańska, że nie będę chodziła dali nadzieję, że będzie inaczej. I tak się stało. Obecnie kto nie wie, że jeździłam na wózku tyle czasu nie jest w stanie tego poznać. Jednak walka z bólem biodra i kręgosłupa trwa codziennie i będzie trwała do końca życia.
Po kilku latach wróciłam na motocykl, bo to moja pasja i życie. Nauczyłam się cieszyć każdą najmniejszą chwilą, bo wiem jakie one są cenne i jak szybko można je stracić.
Wówczas spotkałam mężczyznę, który wydawał się dobrym człowiekiem, ale po czasie zamienił moje życie w piekło i znów poznałam co to jest przemoc. Uciekając od niego z jeszcze niedoleczoną złamaną miednicą po wypadku straciłam dach nad głową, większość rzeczy i nadzieję na lepsze jutro. Okazało się natomiast, że na świecie są dobre dusze, które pomogły znaleźć nową pracę, schronienie i pozwoliły rozwinąć skrzydła.
Nie dany był jednak spokój. Gdy zdrowiałam okazało się, że ojciec umierając nie skończył znęcania się nad rodziną, bo po wielu latach okazało się, że zostawił po sobie długi w niepojętych dla mnie sumach. Mimo, że długo walczyliśmy z US by dług, którego nie my zaciągnęliśmy był anulowany ze względu na śmierć zawinionego i naszą sytuację życiową to niestety walka ta po latach była i jest przegrana. I choć wiele już się udało spłacić to jednak dalsze spłacanie miesięcznych rat i utrzymanie się przy tym jest niemalże niemożliwe.
Przez kilka lat pogłębiały się też problemy zdrowotne. W styczniu 2024 miałam operację na zatoki, która w wyniku komplikacji skutkowała uszkodzeniem nerwu i kilkumiesięcznym bólem górnej szczęki oraz walką z zakażeniem bakterią. W czerwcu tego roku wykryto u mnie kolejny guz. I znów zostałam sama, bo... wielu boi się odpowiedzialności. Straciłam wówczas wiarę w ludzi. Gdy ja pomagałam było wszystko cudownie a gdy sama jej potrzebowałam to wówczas znów musiałam w sobie znaleźć na to siłę. Skupiłam się na zdrowiu i... motocyklu. Nie wiedząc jak sytuacja się skończy chciałam cieszyć się życiem. Motocykl to nie tylko lekarstwo na duszę, ale również sposób na ograniczenie kosztów dojazdu, bo spala o połowę mniej niż auto.
Borykając się z problemami onkologicznymi doszła kolejna wiadomość o następnym guzie - tym razem tarczycy, lecz ten na szczęście okazał się niegroźny. Niemniej ten pierwszy miał być wycięty we wrześniu, planowane leczenie. Jednak paradoksalnie nie problemy zdrowotne, lecz finansowe zaczęły mnie niszczyć szybciej. Jak odszedł partner zostawił mnie samą ze wszystkimi opłatami i niestety nie udźwignęłam tego i straciłam możliwość opłacania wynajmowanego mieszkania.
Dodatkowo US chciał odebrać mi jedyne co mam a mianowicie motocykl i samochód, na które pracowałam przez ponad 20 lat oszczędzając każdy grosz. I to za nie moje długi, lecz ojca... Udało się wybronić, lecz mimo to rozważałam ich sprzedaż, ponieważ problemy finansowe narastały i wciąż narastają. Jednak okazało się, że ich sprzedaż nie rozwiąże problemów finansowych (nie są aż tyle warte). Po obliczeniach okazało się, że kwota zaoszczędzona na dojazdach motocyklem przewyższy wartość jego sprzedaży dlatego zdecydowałam się go zatrzymać by móc chociaż dojeżdżać do pracy. I teraz tylko czekam na ciepłe dni nie tylko ze względu na radość z jazdy, ale na dużo mniejsze koszty dojazdów.
W grudniu 2024 - dzień przed wigilią miałam ciężki wypadek komunikacyjny, w wyniku którego uszkodzeniu uległ m.in. ośrodek mowy, wstrząs mózgu, złamanie piramidy kości skroniowej, lekkie uszkodzenie i podkrwawienie uszne, czasowy niedowład prawej strony ciała. Na nowo uczyłam się mówić. I tu też z pomocą przyszedł brat i dobre dusze dzięki, którym zaczęłam ponownie mówić. Do tej pory chodzę na rehabilitację i komory tlenowe by poprawiać jakość mowy. Po wyjściu z oddziału neurochirurgicznego i ustabilizowaniu się spełniło się kolejne marzenie i wycięto mi guz, z którym tyle walczyłam i przez którego schudłam niemalże 40kg.
Ze względów finansowych byłam zmuszona wrócić do pracy wcześniej niż powinnam a mimo to i tak nie jestem w stanie pokryć wszystkich kosztów związanych z leczeniem i utrzymaniem - nie mówiąc już o tym by móc znów opłacać wynajem czy po prostu marzeniami spokoju...
Nadal walczę z przeciwnościami zdrowotnymi, finansowymi, mieszkaniowymi i życiowymi... I choć próbowałam sama to wszystko dźwigać to dotarłam do miejsca, w którym nie podołam. Dlatego też po wielu przemyśleniach i namowach dobrych dusz, które pomagają ile mogą przetrwać ten czas postanowiłam założyć tę zbiórkę i prosić Was byście pomogli mi stanąć na nogi i wspomóc w spłacie długu ojca tak bym mogła skupić się na tym co w życiu ważne, zdrowiu, bliskich i bym mogła znów odżyć i samodzielnie funkcjonować. I odzyskać nadzieję na sprawiedliwość i to, że można żyć normalnie. Jedyne o czym marzę to spokój i nie bać się o każdy następny dzień. Obecnie jest problem nawet z tak podstawowymi rzeczami jak utrzymanie dachu nad głową, leki a przy cukrzycy są niezbędne, itd itp. Pragnę żyć a nie walczyć o przetrwanie a obecnie wszystkie środki, nawet kosztem leczenia, zabierane są na zobowiązania, które otrzymałam w spadku po kimś kto przez wiele lat znęcał się nad najbliższymi.
Dziękuję za każdą kwotę, każdą złotówkę, która pozwoli mi uwolnić się od niesprawiedliwości i pomoże zacząć żyć na nowo.
Twoje słowa mają moc pomagania! Wpłać darowiznę i przekaż kilka słów wsparcia 🤲
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!
Małgorzata
Razem zdziałamy cuda 🙂
Marcelinka
Nie daj się Kasiu! ❤️