Pomoc dla mojego królika w walce o życie 🐰💔
🕊️ CZĘŚĆ 1 – GŁOS BYŁEJ WŁAŚCICIELKI 🕊️
Nie potrafię o nim mówić w czasie przeszłym, bo w moim sercu nigdy nie przestał istnieć."
Pamiętam dzień, w którym zobaczyłam go po raz pierwszy. Był wtedy taki maleńki, a jednocześnie… jakiś inny. Jakby już wtedy niósł w sobie świat, którego nie potrafiłam do końca zrozumieć. Nie był jednym z tych beztroskich, rozbrykanych króliczków. Patrzył na mnie z cichą mądrością oczami, które widziały coś więcej. Był jak mały, milczący bohater, który nigdy nie chciał robić wokół siebie szumu. Alfons.
Kiedy usłyszałam diagnozę encephalitozoonoza (EC) miał zaledwie kilka miesięcy. Było to jak cios. Byłam młoda, przestraszona, kompletnie nieprzygotowana na coś tak trudnego. Choroba? Pasożyt atakujący jego mózg, oczy, nerki? A on... patrzył na mnie z ufnością, jakby mówił: „Będziemy przez to razem”. I byliśmy.
Długie noce, kiedy czuwaliśmy przy sobie nawzajem. Jego główka zaczęła się lekko przechylać, potem coraz bardziej jakby świat wokół go przygniatał. Ale nigdy nie przestał być dzielny. Choć był tak mały i kruchy, miał w sobie siłę, o jakiej dorośli mogliby tylko pomarzyć. Walczyliśmy razem. Leczenie, badania, zastrzyki, ciche łzy. I wtedy... wtedy stał się cud.
Udało się. Choroba została zatrzymana. Objawy złagodniały, a Alfons znowu zaczął jeść, tulić się, skakać choć już zawsze trochę przekrzywiony. Ale żył. Mój mały bohater żył. Był szczęśliwy. I ja też.
Miał wtedy wszystko dom pełen spokoju, moje ramiona i królicze towarzystwo. Kochali się, byli jak paczka przyjaciół z dzieciństwa razem spali, razem jedli, razem psocili. Alfons kochał ich, a oni jego. Czasem patrzyłam, jak leży w środku gromadki i zasypia z łapką na czyimś grzbiecie. To był jego świat. I ja miałam zaszczyt być jego częścią.
Ale życie jest bezlitosne, kiedy człowiek nie może dać tego, na co ktoś zasługuje. Przyszły zmiany. Trudne. I wiedziałam, że nie dam rady nie mogłam już zapewnić mu wszystkiego, czego potrzebował. Leczenie było kosztowne, czasochłonne, a moje możliwości... kończyły się. Byłam rozdarta. Kochałam go jak własne dziecko, ale wiedziałam, że ta miłość prawdziwa miłość musi czasem oznaczać oddanie komuś, kto może więcej.
To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu.
Oddać Alfonsa.
Nie dlatego, że go nie chciałam. Ale właśnie dlatego, że kochałam go tak bardzo, że nie mogłam patrzeć, jak cierpi przez moje ograniczenia.
Znalazłam dla niego dom. Cichy, troskliwy, pełen serca.
Nową opiekunkę. Dobrą duszę, która choć młoda miała w sobie coś, co od razu rozpoznałam: ten sam ogień walki, tę samą gotowość, by stawiać potrzeby zwierzęcia ponad swoje.
Oddałam Alfonsa ze ściśniętym sercem. Płakałam całą noc. I każdą następną. Bez niego wszystko zgasło. Mój pokój był cichy, za cichy. Zostawił po sobie ciszę, która brzmiała jak krzyk.Ale w mojej ciszy miałam jedną nadzieję że teraz będzie miał lepiej. Że będzie dalej kochany, tulony, leczony, że jego historia się nie kończy tylko zaczyna nowy rozdział.
Nigdy nie przestałam myśleć o nim.
O tym, czy jeszcze śpi przy kimś, czy może znów choroba go złamała…
O tym, czy wie, że nie porzuciłam go tylko oddałam z miłości.
A teraz, gdy wiem, że walka wróciła że choroba znów próbuje go zabrać coś we mnie pękło.
Nie mogę już pomóc czynem, ale mogę słowem. I z całego serca proszę: pomóżcie Alfonsowi.
On już raz udowodnił, że jest wojownikiem.
Teraz znów potrzebuje armii serc, które pozwolą mu przetrwać
🩶 CZĘŚĆ 2 – GŁOS OBECNEJ OPIEKUNKI 🩶
Jestem niepełnoletnią opiekunką tak silnego królika. Jestem jeszcze dzieckiem. Chodzę do szkoły, i choć już ponadpodstawowej to wciąż mam za mało lat, by poradzić sobie sama. Czasem mam wrażenie, jakbym nie zasługiwała na jego serce on taki silny, a ja taka krucha, taka tchórzliwa, słaba."
Kiedy Alfons trafił do mojego domu… nie wiedziałam jeszcze, że wejdzie aż tak głęboko w moje serce. Myślałam, że przygarnę królika chorego, owszem, ale stabilnego. Takiego, którego będę mogła tulić, leczyć, karmić i obserwować, jak mimo pewnych trudności nadal żyje swoim króliczym życiem.
Ale los nie dał nam takiej wersji tej historii.
Alfons był delikatny. Nie fizycznie fizycznie był wciąż silny jak na swoje możliwości. Ale miał w sobie czułość, która rozbijała serce. Jego spojrzenie… było jak lustro duszy. Spojrzenie kogoś, kto wiele przeżył, choć nie mógł o tym powiedzieć żadnym ludzkim słowem.
Z początku były momenty, w których czułam nadzieję. Choć miał za sobą EC, choroba wydawała się zatrzymana. Miał towarzystwo innych królików był z nimi szczęśliwy. Spał wtulony w swoje stado. I ja byłam wtedy szczęśliwa, że mogę być częścią tego małego świata.
Ale potem... przyszło to, czego nikt się nie spodziewał.
Choroba wróciła.
Cicho, powoli, niepostrzeżenie jak złodziej, który najpierw przygląda się z ukrycia, a potem zabiera wszystko po kawałku. Alfons z dnia na dzień przestał jeść. Przestał pić. Przestał chodzić. Zaczęły się drgawki, osłabienie, upadki. I ten nieszczęsny skręt główki, który odebrał mu równowagę nie tylko fizyczną, ale i tę wewnętrzną.
Od tamtej chwili moje życie zmieniło się w nieustanne czuwanie.
Nie ma już nocy, w której śpię spokojnie.
Nie ma już poranka bez lęku, czy mój królik jeszcze oddycha.
Karmię go, poję, czyszczę. Przenoszę. Wspieram jego głowę, gdy się przewraca. Tulę, kiedy się trzęsie. Mówię do niego spokojnym głosem, choć wewnątrz drę się z rozpaczy. On nie mówi. Ale ja wiem, że czuje. I widzę w jego oczach wszystko ból, lęk… i ufność. Wciąż patrzy na mnie tak, jakby wiedział, że go nie zostawię.
I nie zostawię.
Choć jestem tylko dzieckiem. Choć mam ograniczone możliwości. Choć świat wokół mnie pędzi, szkoła, życie, obowiązki ja trzymam się tej jednej myśli: on mnie potrzebuje bardziej niż cokolwiek innego na świecie.
Miał przyjaciół inne króliki, które kochał. Ale dziś… przez chorobę musi być odizolowany. To też go boli. Leży samotnie, z dala od swojego stada, które było jego pocieszeniem. Już nie może przytulić się do nich. Nie może z nimi zasnąć. Ja jestem jego stadem. Jego ostatnią bezpieczną przystanią.
A ja...?
Jestem tylko niepełnoletnią dziewczyną.
Mam mamę, która robi wszystko, by mi pomóc. Bez niej… nie byłoby dziś leczenia, leków, konsultacji. Moja mama to cicha bohaterka. Ale nie jesteśmy w stanie finansowo unieść już więcej. Wszystko, co miałyśmy, poświęciłyśmy Alfonsowi.
Każda konsultacja to kilkaset złotych. Leki. Badania. Opieka specjalistyczna. To nie są zwykłe koszty to tysiące, które znikają w kilka dni. A przed nami... nie wiadomo ile jeszcze. Bo Alfons nie zrezygnuje.
On się nie podda. I ja też nie.
Ale nie dam rady sama.
Dlatego proszę jeśli możesz, jeśli czujesz choć cień poruszenia w sercu pomóż nam.
Pomóż Alfonsowi żyć bez bólu. Pomóż mi nie być w tej walce samotną.
Każda złotówka ma dla nas wagę całego świata.
Każde udostępnienie to jakbyś podarował mu jeden kolejny dzień.
Każde dobre słowo jakbyś przytulił nas oboje.
Bo on nie jest tylko królikiem.
On jest czymś więcej niż zwierzęciem.
On jest sercem w moich dłoniach.
Nie chcę rozstawać się z nim, tylko dlatego, że nie stać mnie na jego leczenie.
Nie chcę uśpienia, które nie jest wyborem, ale smutną koniecznością.
Chcę walczyć dalej.
Tylko proszę pomóżcie nam.
Czasem siedzę przy jego legowisku i po prostu płaczę. Cicho, żeby go nie zaniepokoić. Bo on i tak słyszy on zawsze czuje, kiedy jestem smutna. Potrafi spojrzeć na mnie spod tej przekręconej główki, tak jakby mówił: "Nie martw się, damy radę". A ja wtedy czuję jeszcze większy ból, bo wiem, że to on powinien być tym, kto jest chroniony, a nie tym, kto pociesza.
Zmieniam mu podkłady. Myję go. Podnoszę, kiedy nie może wstać. Czasem muszę go trzymać, żeby się nie przewrócił, kiedy próbuje zrobić choć kilka kroków. Kiedyś biegał po pokoju. Kicał między nogami. Wskakiwał na poduszki. Dziś leży bez sił, bez stabilności, ale z tą samą delikatnością w oczach.
Nie wyobrażasz sobie, co znaczy patrzeć na cierpienie kogoś, kogo się kocha, i wiedzieć, że to cierpienie mogłoby się skończyć... gdyby tylko były środki na leczenie.
To nie jest "zachcianka". To nie jest zabieg kosmetyczny, kaprys, leczenie fanaberii. To walka o życie. Prawdziwa. Codzienna. Bez przerwy.
W nocy budzę się z lękiem czy oddycha? Czy się nie udławił, czy nie zadławił śliną, czy nie przewrócił się i nie zaklinował?
Bywały noce, kiedy wstawałam co godzinę. Sprawdzałam. Głaskałam. Uspokajałam.
Zdarzyło się raz, że zasnęłam na chwilę za długo… obudziłam się z wrzaskiem, pewna, że już nie żyje. On patrzył na mnie wtedy ze spokojem, który był jak cios. Jakby to on się o mnie martwił, a nie odwrotnie.
Nie jestem dorosła.
Nie mam pracy.
Nie mam oszczędności.
Ale mam odwagę, której nigdy nie spodziewałam się mieć. I mam mamę, która nosi na swoich barkach więcej, niż ktokolwiek powinien. To dzięki niej Alfons jeszcze żyje. To ona podwozi mnie do weterynarza, to ona płacze razem ze mną, kiedy słyszymy diagnozy, to ona mówi: „Jeszcze trochę damy radę”. Ale wiem, że to dla niej też za dużo. Nie tylko finansowo psychicznie, emocjonalnie. To ciężar, który dzielimy ale coraz trudniejszy do udźwignięcia.
Nie proszę o luksusy.
Nie proszę o cuda.
Proszę tylko o szansę.
Dla Alfonsa.
Ten królik… on ma w sobie taką siłę, jakiej nie ma niejeden człowiek.
Każdy inny by się poddał. A on walczy. Pomimo skrętu główki. Pomimo braku równowagi. Pomimo osłabienia i bólu. Walczy, bo żyje dla mnie. Bo wie, że ja jestem dla niego.
Jest dni, kiedy patrzę na niego i pytam w duchu:
"Czy to już? Czy to moment, w którym trzeba pozwolić mu odejść?"
Ale on wtedy drgnie, poruszy nosem, spojrzy tym swoim oczkiem i ja wiem: jeszcze nie. Jeszcze walczymy.
Ale ta walka jest drogą przez piekło, kiedy nie masz pieniędzy. Każdy rachunek od weterynarza, każda recepta, każde badanie to jak ściana, w którą się zderzamy, i znowu musimy prosić.
I właśnie dlatego piszę do Was.
Bo już nie wiem, do kogo jeszcze mogę mówić.
Alfons to nie jest "królik, który się nie opłaca leczyć".
To istota, która przez całe swoje życie doświadczała bólu i odrzucenia, a mimo to kocha.
To zwierzę, które rozumie więcej, niż powinno, które pociesza mnie w chwilach, kiedy ja już nie mam siły płakać.
To ktoś, komu mogę szeptać sekrety, a on nigdy ich nie zdradzi.
To moje dziecko. Mój brat. Mój przyjaciel. Moje wszystko.
I jeśli w tej chwili siedzisz z telefonem w ręku i czujesz, że serce Ci bije szybciej to właśnie do Ciebie mówię.
Pomóż nam.
Nie chcę błagać, ale nie mam już wyboru.
Nie chcę rozpaczy, ale ona już we mnie mieszka.
Nie chcę tracić bo to, co mogę stracić, nie ma ceny.
Dlatego proszę wesprzyj naszą zbiórkę.
Udostępnij.
Przekaż dalej.
Wpłać choć symboliczną złotówkę.
To może nie być dla Ciebie wiele.
Ale dla nas to różnica między życiem a końcem.
Więc jeśli dobrnąłeś aż tutaj, jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że może gdzieś w Tobie… coś drgnęło.
Może masz dzieci.
Może miałeś kiedyś zwierzę.
Może nie miałeś nikogo i wiesz, co to znaczy tęsknić za kimś, kto patrzy na ciebie bez słów, a rozumie więcej, niż potrafią powiedzieć ludzie.
Może jesteś typem faceta, który nigdy nie płacze.
Może wolisz milczeć niż się przyznać, że coś Cię ruszyło.
Ale spójrz.
Ten królik ten mały, bezbronny, skręcony przez chorobę stworek nie prosi o nic więcej niż o szansę.
Nie płacze, nie krzyczy. Po prostu trwa. I walczy. Każdego dnia. Bez siły, ale z uporem.
On nie wie, że jego życie zależy od pieniędzy.
On po prostu ufa. Ufa mi. A ja dziecko jeszcze próbuję nie zawieść tej wiary.
Czasem biorę go na ręce.
Tulę do piersi i szepczę:
"Proszę, nie odchodź. Jeszcze nie. Jeszcze trochę. Ja znajdę sposób."
Ale nocą, kiedy śpi, a jego małe ciało drży z bólu, bo choroba nie śpi nigdy zadaję sobie pytanie, którego boi się każde kochające serce:
Czy kiedyś będę musiała go zawieźć do weterynarza… i nie zabrać już z powrotem?
Czy przyjdzie dzień, kiedy to ja zdecyduję, że to już koniec? Nie dlatego, że on się poddał. Ale dlatego, że ja nie dam rady zapłacić za jego życie.
I wtedy… świat stanie się cichy.
Zgaśnie jedno spojrzenie.
Zamilknie ktoś, kto nigdy nie mówił, ale zawsze mnie słyszał.
Nie pozwól na to.
Nie pozwól, żeby historia, która może jeszcze trwać, skończyła się przez coś tak brutalnego jak brak pieniędzy.
Jeśli możesz pomóż.
Jeśli masz dobre serce otwórz je.
Jeśli byłeś kiedyś mały, zagubiony, słaby to wiesz, jak się czuje Alfons.
Niech Twoja siła stanie się jego ratunkiem.
Bo kiedy mężczyzna potrafi płakać to nie jest słabość.
To największy dowód, że serce jeszcze bije.
Pomóż mi zatrzymać jego serce przy życiu.
Zanim zatrzyma się na zawsze.
Dziękuję. Z całego kruszącego się serca.
Za każdą złotówkę. Za każde udostępnienie. Za każde „nie jesteś sama
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!