Leczenie wolnożyjącego kota

Edit:  Wstawiam kartę  Walusia z pierwszej i dzisiejszej wizyty.  

Nasz Walentynek miał ostatnio nienajlepsze samopoczucie więc postanowiliśmy, żeby zobaczył go lekarz. Ku naszemu zdzieieniu, morfologia i biochemia bardzo się poprawiła przez ten tydzien, a i rany ładnie się goją ;) 

Dotychczasowy koszt leczenia wynosi ok 600 zł, a przed kocurkiem jeszcze m.in. zszywanie ran i długa rekonwalescencja. Codziennie przyjmuje antybiotyki i przeciwbólowe, na szczęście zjada chętnie tabletki i nie musimy go codziennie narażać na stres związany z wizytą.  Mamy nadzieję, że niedługo się oswoi :) 

Walentynki. Dzień, który co do zasady powinien należeć do przyjemnych.  Nie był.

Ten kot  nie miał domu. Miał budkę, i Panią Ewę, która go dokarmiała i jej jako jedynej dawał się pogłaskać.  Nic więcej nie potrzebował, tak sobie żył. Aż do niedawna.

Dziś został zgłoszony przez jedną Panią kot w opłakanym stanie. W ciągu godziny został złapany. Miałyśmy szczęście, od razu wszedł do klatki łapki.  

Walenty- bo tak go nazwałyśmy- prędko nie wróci na wolność.  Nie wiadomo, co mogło mu się przydarzyć.  Możliwe,że gdzieś wszedł i się zaplątał. 

Kocurek spędził kilka godzin w lecznicy,  jego rany lekarze doprowadzili do porządku.  Została wdrążona antybiotykoterapia.  Dostaje leki przeciwbólowe.

 Za około tydzień szycie, gdy rany trochę się podgoją.  Zostanie też wtedy wykastrowany.  Dziś miał zrobione kilka zdjęć rtg, o dziwo, kości całe.  Nie ma złamań. Testy fiv/felv UJEMNE. Biochemia  wyszła w miarę dobrze, uwzględniając jego stan. 

Przed nami kolejne wizyty i zastrzyki.

Dzikusek, nawet dał się nam pogłaskać :)