Joanna Jaworska
In Memoriam
KONRAD
2016 - 2023
Po długiej i intensywnej walce pożegnaliśmy naszego ukochanego przyjaciela, Konrada. Chcę podziękować wszystkim, którzy wierzyli w jego wyzdrowienie, słali słowa wsparcia lub pomagali w inny sposób, wpłacając datki, z których opłaciliśmy leczenie oraz udostępniali zbiórkę.
Z wielkim bólem serca muszę poinformować, że Konrad odszedł mimo EFEKTYWNEGO leczenia. Była ogromna poprawa, jak mogliście przeczytać w dodawanych przeze mnie aktualizacjach na zbiórce, jak i na Instagramie, jednak jedna rzecz zaważyła o jego niemal natychmiastowej śmierci.
Tą rzeczą było zaniedbanie i karygodne traktowanie pacjenta przez placówkę weterynaryjną, a konkretnie przez jedną panią technik. Jeżeli jesteś wrażliwy na słuchanie o krzywdzeniu zwierząt, nie czytaj dalszego tekstu.
Konrad codziennie przyjeżdżał na leczenie i kroplówki do przychodni na Ochocie. Za którymś razem nie było jednak dostępnego lekarza i Konrada przyjęła pani technik. Zostawiłam kotka, jak mi się wydawało, w dobrych, bezpiecznych rękach, ale to był największy błąd w moim życiu.
Konrad przyjechał do lecznicy w stanie dobrym, z wyraźnie poprawionymi wynikami (skok był aż nieprawdopodobny). Miała zostać mu podana czterogodzinna kroplówka, antybiotyki, steryd, leki wątrobowe oraz pobrana krew do morfologii. Stan kotka, w jakim był, gdy go odbierałam, przyprawił mnie o dreszcze.
Konrad był jak martwy.
Leżał w transporterku w kałuży własnego moczu, ponieważ nie dostał nawet podkładu. Ogon, pupa, tylne łapki, brzuszek - wszystko umoczone moczem. Kot leżał tak wiele godzin. Techniczka chciała jak najszybciej wyjść z pracy, pospiesznie podała kroplówkę i podała NIEWŁAŚCIWĄ SUBSTANCJĘ. Ponadto wenflon wypiął się w trakcie kroplówki, co nie zostało sprawdzone i płyn zaczął wyciekać na zewnątrz zamiast trafić do żyły. Technik NIE PODAŁA ANTYBIOTYKU, mimo że wszystko dokładnie ustalałam na początku, ponadto całość zaleceń została wpisana w kartę już wcześniej (i wcześniej w tej samej placówce było to podawane poprawnie). Spieszyła się, więc nie mogła pobrać krwi - na każdej łapce zrobił się krwiak, a na tylnej zrobił się gigantyczny obrzęk, była spuchnięta jak balon. Techniczka zgoliła więc szyję Konradowi, żeby pobrać krew z żyły jarzmowej - tam również wielki krwiak. Przy pobieraniu krwi, przy którym mnie nie było, najwyraźniej musiało dojść do urazu wewnętrznego, bo z morfologii robionej tego samego dnia wynikło, że jest kolejna poprawa, a mimo to jeszcze tego samego wieczora wątroba PADŁA. Konrad miał uraz wewnętrzny, który wprowadził go ze stanu dobrego w stan agonalny zaledwie w ciągu czterech godzin!!! Gdy przyjechałam po odbiór kotka, leżał nieruchomo w transporterze pełnym sików, łebek leżał na ziemi, nie był w stanie go podnieść...
W nocy obudził nas przeraźliwie bolesnymi jękami. Takiego dźwięku nie słyszałam jeszcze nigdy i wciąż mnie nawiedza... Zabraliśmy Konrada błyskawicznie do nocnej kliniki weterynaryjnej, a tam usłyszeliśmy, że kot jest w stanie agonalnym. W trakcie badania serce Konrada dostało palpitacji... Dostał dwie dawki adrenaliny, ale nie pomogło... Serce ustabilizowało bicie, oddech się wyrównał, ale... Konrad stracił świadomość. Oddychał, serce biło, ale nastąpiła śmierć mózgowa. Został podpięty do aparatury sztucznego podtrzymywania życia i wówczas doktor powiedziała do nas: "w tym momencie organizm Konrada żyje, bo aparatura podtrzymuje procesy życiowe. Ale kotek stracił świadomość. On już do nas nie wróci...".
Jedyne co mogliśmy zrobić, to wydać zgodę na odpięcie aparatury. To było już tylko ciało. Konrada nie było już w środku... Pani doktor odpięła powietrze, oddech błyskawicznie się zatrzymał, bo był jedynie sztucznym wtłaczaniem powietrza do płuc, a serce po chwili ucichło.
To była najgorsza noc w moim życiu.
A najgorsza z tego wszystkiego jest świadomość, że mogliśmy go wyleczyć. Mógł żyć szczęśliwie jeszcze wiele, wiele lat. Drugie tyle, co miał albo i więcej, z kochającą go nade wszystko rodziną. Mógł wyzdrowieć.
A oni go zabili.
Nie potrafię odpuścić takiego bestialstwa. Nie stać mnie na proces, więc szukam kancelarii, która zgodzi się zająć sprawą pro bono. Bez procesu nie wolno mi nigdzie informować o tym, jaka placówka doprowadziła do śmierci Konrada ani podawać nazwiska rzeczonej techniczki. Nie mogę publicznie nikogo oskarżyć... To cholerna niesprawiedliwość, ale zamierzam walczyć.
Dla mojego Konrada. Dla kota, który mnie uratował.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim darczyńcom. To był wspaniały gest. Dzięki przekazanym środkom Konrad zyskał dodatkowe dwa tygodnie życia pełne przytulania, kocich smaczków i miłości. Dziękuję.