Gosia Sochacka
Moja mama próbowała odszukać moich poprzednich właścicieli... Udało jej się. Odnalazła dwie dobre duszyczki, ktore już raz uratowały mi życie.
2011 roku znudziłam się już właścicielowi. Przyjechał po mnie taki duży samochód. Weszłam do środka bo ufałam ludziom. Niestety w środku było ciemno. Nie wiedziałam dokąd jadę :( zaczęłam się bać, bo w brzuszku miałam małego źrebaczka. Musiałam go ochronić. Ktoś nagle zatrzymał ten transport. Ujrzałam ją z oczami pełnymi łez. Moja ukochana wybawicielka Eliza. Spędziłam u niej dużo wspaniałych chwil. Urodziłam synka i oboje byliśmy bezpieczni. Mama leczyła moje wrzody i nogi. Miałam spore zwyrodnienia, ale udało się załagodzić ból. Moja obecna mama ratowała sporo koni, a skoro ja już byłam bezpieczna mogłam znaleźć nowy dom adopcyjny. Pojechałam do cioci Kasi i tam miałam wspaniałą przyjaciółkę. Druga klacz byłastarsza ode mnie i dużo mnie nauczyła, byłyśmy nierozłączne. Mieszkałyśmy u cioci przez 7 lat. Niestety ciocia zaczęła się gorzej czuć :( znalazła dla nas kolejny domek gdzie miałyśmy być razem z moją przyjaciółką. W moim brzuszku rozwijał się kolejny cudowny źrebaczek. Wszystko było umówione. Czekały na nas duże i czyste boksy oraz piękne pastwiska. Przyjechał samochód z przyczepą. Wsiadłyśmy chętnie, przecież znałyśmy osobę, która po nas przyjechała, regularnie dawałyśmy jej do strugania swoje kopyta. Nie mogłyśmy się doczekać...
I w tym momencie ten piękny sen się skończył. Ciocia została oszukana przez osobę, która zaoferowała pomoc w znalezieniu nam nowego domu. Zamiast tych zielonych pastwisk czekał na nas ciemny boks u handlarza. Nie wiem, czemu to zrobił, znał nas dobrze, bo był naszym kowalem. Okazało się, że współpracował z handlarzem koni. Zabrał nas do adopcji, a sprzedał z zyskiem. Mnie szybko odkupił nowy Pan. Nie było mi tam źle. Urodziłam córeczkę. Nowy Pan o mnie dbał, ale nie było jej - mojej przyjaciółki... Ona trafiła gorzej ode mnie. Jej nikt nie pomógł. Nikt nie uratował :( Ciągle lecą mi łzy jak ją wspominam. Była moją najlepszą przyjaciółką... :(
Zanim trafiłam do mamy Gosi byłam jeszcze u jednego Pana ale dosyć krótko, nie poznałam go dobrze.
Mama kupując mnie nie wiedziała o wszystkich moich chorobach. Nikt jej nie przekazał co mi jest. Nie wiedziała nawet że w moim brzuszku jest kolejny źrebaczek.
Gdy dostałam pierwsza kurację komórkami poczułam się dużo lepiej. Moje nogi powoli przestawały boleć, ale kolejna ciąża bardzo mnie osłabiła. Bałam się, że źrebak urodzi się chory. Przecież tyle razy mama musiała mnie ratować bo nie dawałam już rady... Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Kolejna moja córka biega koło mnie, a mi znów chce się żyć!!! Znając moją historię moja mama chce dalej próbować mi pomóc. Teraz wie więcej i może więcej bo moja poprzednia mama i ciocia chcą jej pomóc. Ale oprócz terapii komórkami macierzystymi na którą już uzbieraliśmy pieniążki potrzebuje jeszcze na rehabilitację i specjalistyczne pasze. Wiem, że jest Was tam wielu... Ludzi o wielkim i dobrym sercu, którzy mogą mi pomóc żyć dalej z moją córka i patrzeć jak dorasta na dzielna i dużą klacz.