7 kocich dzieci uratowanych przez wolontariuszki z posesji śmierci w Pakości niedaleko Choszczna!!!
Gdy 5 dni temu Wolontariuszki jechały na miejsce zgłoszenie o kociętach w okropnym stanie, w tym 1 już martwym nikt nie spodziewał się takiej AKCJIz udziałem POLICJIPierwsze podejście 6 kociąt, jeden uciekł, właściciel terenu Mariusz P. mówi o podrzuceniu ich, próbach kropienia oczu i po prostu je oddaje Wolontariuszkom. A drugie podejście zlapania ostatniego malucha - to już inna historia.„Siódmy maluszek z Pakości odnaleziony! Już bezpieczny ze swoim rodzeństwem, ale takiej znieczulicy, braku empatii i utrudniania pomocy dawno nie spotkałam. Zacznijmy od początku, będzie długo, ale przeczytajcie proszę do końca. W sobotę otrzymałam wiadomość, że w Pakości na drodze biegały chore kocięta, a jeden leżał martwy. Przejeżdżający tamtędy ludzie zabezpieczyli miot i chcieli zabrać, by udzielić pomocy. Pojawił się pan, który stwierdził, że koty są jego, uciekły z posesji i zabrał je ze sobą. Zostałam poproszona o pomoc. W niedzielę udało się zabezpieczyć 6 kociąt na posesji, pan pomagał nam je łapać. Jeden kociak uciekł na drugą stronę ulicy. Powiedziałyśmy, że po niego wrócimy. Cała akcja trwała do 1 w nocy. Ucieszyłyśmy się, że udało się dogadać. Na drugi dzień, czyli w poniedziałek pojawiły się jednak dziwne schody, telefon, że kociaka nigdzie nie widać, żebyśmy nie przyjeżdżały bo nikogo nie ma w domu. Mimo wszystko próbowałyśmy. Kręciłyśmy się w pobliżu i słyszałyśmy w oddali miauczenie. Wróciłyśmy jednak do domu bez malucha. Wczoraj dziewczyny pojechały znów i maluszek płakał na zamkniętej posesji. Sam, chory, z grzybicą i kocim katarem. Wolontariuszki zapytały, czy mogą wejść za furtkę, nawet przez niski płot (sięga do pasa), by go zabrać. Nie otrzymały zgody, bo nikogo nie ma w domu i pan ma swoje zasady. No ok.Wieczorem pojechaliśmy ponownie. W otwartej furtce powitał nas inny członek rodziny wraz z dzieckiem. Kociak był dwa metry od płotu, na widoku, kręcił się i szukał jedzenia. Prosiłyśmy, by pan nam go podał, że nie chcemy wchodzić na teren prywatny. Otrzymałyśmy w odpowiedzi, że kot jest własnością posesji i że oni go nie widzą. Dziwne by było, by go zauważyli skoro nawet nie patrzyli w jego stronę. Tego miauczenia NIE DAŁO SIĘ NIE SŁYSZEĆ. Oczywiscie książeczek brak. Zapytałyśmy więc czy to jednak koty właścicielskie, czy podrzucone, ale tak czy inaczej w takiej sytuacji mamy prawo je zabrać i udzielić pomocy bo są chore i zaniedbane. Ciagle słyszałyśmy, że mamy wrócić jutro. Młody chłopiec stał po stronie taty, a na pytanie, czy nie byłoby mu szkoda gdyby teraz leżał tu rozjechany kociak odpowiedział „już niejeden tu leżał”, a na odchodne krzyczał do nas „zwyrodnialcy”. Jak widać dla niektórych empatia to jakieś egzotyczne słowo, ale co się dziwić, jak to mówią "czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci". Z pomocą przyszła policja, za co serdecznie dziękujemy. Co prawda nawet w ich obecności nie wyrażono zgodę na wejście po malucha, ale widać było, że panowie są bardzo empatyczni i naprawdę próbowali jakoś wpłynąć na drugą stronę, byśmy kociaka mogli zabrać.Koniec końców udało się zwabić maluszka jedzeniem na drugą stronę posesji, a nasz niezwykle opanowany kolega chwycił go w podbierak. O godzinie 23 koteczka (bo to dziewczynka) dołączyła do swojego rodzeństwa w Szczecinie.Do teraz nie pojmuję jak widząc małe chore kocięta można tak utrudniać udzielenie im pomocy. Nasuwa się zasadnicze pytanie - dlaczego? Skąd w młodych ludziach taka znieczulica, takie ograniczone myślenie i brak wrażliwości na krzywdę stworzenia, które samo sobie nie poradzi? Czy kocięta faktycznie zostały podrzucone? Gdzie są ich matki? Jaki jest cel utrudniania wolontariuszom działań? Dlaczego ktoś niby bierze krople od weterynarza, a nie zamknie maluszków nawet w jakimś pomieszczeniu gospodarczym, by realnie i właściwie je leczyć. Jedna dziewczynka nie ma już gałki ocznej, została tylko pozostałość w oczodole. Wszystkie były zapchlone, z kleszczami. Mają grzybicę, świerzba i chore oczy. XXI wiek, a u niektórych nadal średniowiecze. Słyszałam, ze jestem zbyt nowoczesna - wychowałam się na wsi, ale jest duża różnica między nami. Ja dawno ze wsi wyszłam, a oni w niej mentalnie zostali. Bo to nie ziemia pod butami świadczy o człowieku, tylko serce na właściwym miejscu i wrażliwość. I właśnie serca tu najbardziej zabrakło.”
Agata
Kociaki są u Nas- stań sami zobaczcie na zdjęciach; zaawansowana grzybica uogólniona w uszach świerzb pchły i wszoły jedna kotka bez oka za niska masa w stosunku do wieku koci katar pasożyty w kale, wymiotują nicieniami. Pierwsza wizyta za nimi- zostały odrobaczone, wdrażamy leczenie na grzybicę, dostały antybiotyk o szerokim spektrum działania, pobrano zeskrobiny do badań.
Koszt pierwszej wizyty wszystkich 7 kocich istniej z Pakości to ponad 1300 zł.
Leki, suplementy, środki do mycia u dezynfekcji z powodu grzybicy, karma, żwirek.. a to dopiero początek. Jeśli ktoś chce pomóc Nam uratować te malce, to prosimy o wsparcie
Twoje słowa mają moc pomagania! Wpłać darowiznę i przekaż kilka słów wsparcia 🤲
Uważasz, że ta zbiórka zawiera niedozwolone treści ? Napisz do nas
Załóż darmową zbiórkę pieniędzy dla siebie, swoich bliskich lub potrzebujących!
Benuś Mruczuś
❤️🐾
Benuś Mruczuś
❤️🐾