Zyzio jest w domu, w ciepełku. Nasza weterynarz wdrożyła antybiotykoterapię, podała dodatkowe leki i suple. Maleńki potem usadowił się w zgięciu łokcia, uznał, że jest już w domu i zaczął spać. Niestety, weterynarz go zabrała i załadowała pod czerwone ciepłe światło i na kroplówkę.
Wrócił do nas dwie godziny temu pod stałą obserwację. A my? Jesteśmy przeszczęśliwe, acz z długami. Dwie doby w klinice, plus brak opłaty za szpital Dyzia i Bukieta to koszt blisko 4000 zł (z czego sam Bukiet to 1872 zł). Zapłaciłyśmy 1600 zł. Zyzio skutecznie nadgonił nasz dług. Ale został dopilnowany, zaopiekowany i żyje. A to jest bezcenne.
Jeśli zaś chodzi o naszą weterynarz. Na zdjęciu widać wezwanie do zapłaty i wyszczególniony każdy paragon. Widać zatem, jak często i z iloma pacjentami jeździmy. Przez ostatni miesiąc naszą weterynarz odwiedziło blisko 40 kotów. Średnio jeździmy z dwoma, trzema podopiecznymi i spędzamy z nimi u weta długie godziny. Ale za to patrzymy na cudne, zdrowiejące pyszcze naszych geriatrycznych lub młodocianych pacjentów i się cieszymy. Bo koty zdrowieją, dochodzą do siebie, są wśród nas szczęśliwe. Oczywiście, że nie wszystkie, bo odeszły Fija, Lemonia, Loca, Wydra, Tornado, Wycior, Groszek, Bukiet, Dyzio. A z drugiej strony – Puszek ma się coraz lepiej, od trzech tygodni ma kumpla w klatce, o którym musimy napisać (historia Łapka jest równie przygnębiająca, jak typowa), Jogurt to nasz cudny ozdrowieniec, podobnie Kryśka, Trojan, Poker, Burza.
Do zapłacenia mamy 12600 zł. Zyzio kosztował dziś 213 zł.